czwartek, 25 kwietnia 2024

TAK SOBIE POMYŚLAŁEM. Problem energetyczny

 grafika: M. Podolan

„Tak sobie pomyślałem” to cykl rozważań filozoficznych Marcina Podolana. W dzisiejszej odsłonie poruszy „problem energetyczny”.

Płytka i miałka być musi moja duchowość, skoro taki sceptycyzm wzbudziły we mnie słowa jednego z uczestników filozoficznego spotkania. Pewnie przez to, że nie byłem dostatecznie otwarty na jego przekaz, będę miał teraz trudność, by rzetelnie go przytoczyć. Mówił między innymi o tym, że relacjom międzyludzkim zawsze towarzyszy wymiana energii. Że rozmowa, bez względu na jej temat, to tylko powierzchowna wymiana informacji, a najintensywniejsza interakcja zachodzi na płaszczyźnie energetycznej. Ma to miejsce szczególnie wtedy, gdy kierujemy swą uwagę na konkretnego człowieka. Są osoby, które w czasie kontaktów pasożytniczo wysysają energię z innych – padło określenie „energetyczne zombie” i „energetyczny wampir”. Są też tacy ludzie, którzy (np. poprzez obcowanie z przyrodą) potrafią sobie „naładować akumulatory” w takim stopniu, że potem mogą obdarzać nadmiarem mocy kogoś, komu jej brakuje. Kiedy zaś grupa ludzi, nawet o różnym poziomie energii, zasiądzie w kręgu, to pośród nich energia się kumuluje, jej ogólny poziom wzrasta, przyczyniając się do pomnożenia wspólnego dobra z niej płynącego. I ponoć, panując nad tą wymianą energii, można osiągnąć spokój, pełnię, samopoznanie, samorozwój… Ponoć.

Słuchałem tego z mieszanymi uczuciami. Niby wszystko było spójne, uporządkowane, brzmiało logicznie, niosło krzepiące przesłanie. Jednakowoż dla mnie to nie było przekonujące. Było zarazem intuicyjnie przyswajalne jak i rozumowo budzące obiekcje. Jakbym słuchał baśni, albo lepiej – mitów greckich. Niewielu ludzi je zna, a chyba nikt w nie już nie wierzy. Nie mówiąc o tym, by praktykować kult dawnych bogów. Podobnie z tym transferem energii. Nie da się tego dowieść, pozostaje przyjęcie na wiarę. I jak znalazł, pojawił się piewca tej idei, niczym wskrzeszony starożytny kapłan. A nam pozostało otworzyć się na przyjmowanie energii i nauczyć, jak ustrzec się jej straty.

No właśnie, czy da się energią świadomie zarządzać? Nie wyobrażam sobie (pewnie to wynik mych ograniczeń imaginacyjnych) jak przykładowo spotkać się z kimś i odebrać mu część energii. Albo dajmy na to, czy można stworzyć pole ochronne, aby „energetyczny wampir” nie wyssał naszych zasobów? Choćbym nawet pojął, jak zachodzi taki proces energetycznej cyrkulacji, to wątpię, by dało się kontrolować jego przebieg. Czy mógłbym sobie powiedzieć: Ewa wróciła z urlopu taka naładowana pozytywną energią; spotkam się z nią i uszczknę trochę z jej zapasów. Ale jeśli pojawi się też Adam, to będę musiał uważać, żeby mi części nie odebrał, bo potem zamierzam spotkać się z Gabrielem. Biedak, marnie wygląda, to prześlę mu 10% mocy z mojej baterii. Czyż to nie brzmi… fantazyjnie?

Sprawdzalność – czy poczucie, iż nasz stan energetyczny ulega zmianie – równie dobrze może być złudnym wrażeniem. A jeśli faktycznie zachodzi wahanie poziomu energii, to czy na pewno przez to, iż ktoś nas doładował, lub obrabował. Czyż człowiek, znalazłszy się w odosobnieniu, nie odczuwa utraty, bądź przypływu energii. A przecież nie ma kontaktu z innymi ludźmi. Była mowa o dobroczynnym działaniu przyrody, więc powinien wyłącznie poprawiać stan swej energii. Jednak czasem ją traci. Czy zatem ta sama przyroda może samotnika energii pozbawiać? Według mnie, jeśli odludek czuje w sobie więcej, bądź mniej energii, to nie dlatego, że drzewa i ptaki wokół jego szałasu raz go doładowują, a innym razem wysysają. Przyczyny z pewnością są inne. Jeśli góry, morze, albo las w słoneczny dzień podnoszą nam poziom energii, to czemu wystarczy załamanie pogody, plucha i zawierucha, żeby to samo otoczenie nie potrafiło podtrzymać w nas osiągniętej pogody ducha. Czy w deszczu i chmurach kryje się demon pozbawiający nas energii? Albo inna sprawa: czemu piękno natury, przy całym swoim potencjale, nie wzbogaci energetycznie kogoś, kto… jest głodny? Jakoś głodnemu ta energia się nie udziela. I pewnie ludziom z innymi problemami i niedomaganiami żadna piaszczysta plaża, szumiący szmaragdowy ocean, orzeźwiająca bryza, czy zachód słońca w barwach jantaru – akumulatora nie doładuje.

Zgadzam się, że w towarzystwie niektórych osób czujemy się lepiej, a inni szybko nas męczą. Nie naginałbym jednak do tego teorii energetycznego przepływu. W głównej mierze o samopoczuciu człowieka decydują jego upodobania. Jeśli obcuje z czymś, co odpowiada jego gustom, to jest mu dobrze, ba! taki kontakt może nawet poprawić humor. I odwrotnie: przebywanie z czymś, co budzi niechęć, psuje wewnętrzny nastrój. Nie widzę powodu, by stawiać za tym energię i jej wymianę. Jaki pożytek miałby martwy przedmiot, źle na nas wpływający, z przejęcia naszej energii? W jakim celu miałby ją pochłaniać przygnębiający krajobraz, film, wiersz, utwór muzyczny, kolor ścian…? Albo na odwrót: czy po zetknięciu się z rzeczami, które poprawiły nasz nastrój, możemy powiedzieć, że przekazały nam dobrą energię. Skąd miałyby ją wziąć? Co więcej: niby z jakich źródeł mogłyby ją sobie uzupełniać, gdy wracamy do nich po wielokroć, a one za każdym razem oddziałują na nas równie pozytywnie? Skąd miałoby czerpać energię np. dzieło sztuki oglądane przez tysiące ludzi, podziwiane, krzepiące, uskrzydlające, radujące do głębi – że wystarcza tej mocy dla każdego następnego odbiorcy. Kłóci się to z fizyczną zasadą zachowania energii, powszechną w przyrodzie (ożywionej i nieożywionej). Stąd moje wątpliwości.

Chciałbym zaznaczyć, że wierzę w istnienie energii; zresztą – to nie kwestia wiary, po prostu doświadczam zmiennego jej poziomu. Nie wierzę natomiast w jej bezprzewodowe, niekontrolowane (a tym bardziej w kontrolowane) przepływanie, czy podkradanie innym. Wolę posłużyć się innym porównaniem, mianowicie, że każdy z nas posiada coś w rodzaju dynama. Spędzając czas w pięknym miejscu, w miłym towarzystwie lub na przyjemnych czynnościach, mamy wolę i motywację ażeby napędzać to własne źródło energii i doładować akumulatory. Z kolei w wyjątkowo niesprzyjających warunkach, wyłącznie zużywamy energię, a przy jej braku (i braku pozytywnej stymulacji) nie jesteśmy w stanie uruchomić prądnicy.

Gdy ktoś tak poetycko mówi o przepływaniu energii, nie dającym się zweryfikować, potwierdzić – to w moim odczuciu mitologizuje, tworzy baśń, która ładnie brzmi, ale nie posiada ani praktycznego ani racjonalnego oparcia w rzeczywistości. Traktujmy więc to jako metaforę, a nie opis stanu faktycznego, czy rzeczywistego procesu. Starożytni wymyślali bogów i historie z nimi związane, aby wyjaśnić zachodzenie pewnych obserwowalnych zjawisk, wytłumaczyć obecność pewnych rzeczy i zdarzeń, funkcjonowanie świata wedle pewnych praw, zgodnie z jakimś porządkiem. Czuję, że z tą wędrującą energią jest jak z tworzonym mitem. Zgrabna historia, która pasuje do odnoszonych wrażeń o samopoczuciu. Ładna przenośnia – lecz nic więcej. Brakuje tylko, by dodać, że nasze energie, są ledwie cząstką energii naszego świata, a ta z kolei maleńkim fragmentem energii kosmicznej, której ogrom we wszechświecie długo jeszcze się nie wyczerpie, sycąc spragnione byty na okruchach planet.

Marcin Podolan

Notka o autorze:

Marcin Podolan. Z wykształcenia historyk, przez ponad 20 lat był grafikiem komputerowym, obecnie pracuje w Uniwersytecie Opolskim. Członek Stowarzyszenia Ludzi Aktywnych „Horyzonty” w Opolu, Opolskiego Klubu Fotograficznego, Fotoklubu Opole przy opolskim PTTK oraz Stowarzyszenia Doradztwa Filozoficznego „Pogadalnia” przy Uniwersytecie Opolskim. Refleksyjno-filozoficznej naturze daje upust w tekstach. Oprócz zainteresowań związanych z działaniem w wymienionych organizacjach, realizuje się po trosze jako podróżnik, majsterkowicz i poeta.

Facebook