piątek, 29 marca 2024

TAK SOBIE POMYŚLAŁEM. Paradoks samodzielności

Przyjęło się traktować samodzielność, jako zaletę. Jest wpajana dzieciom, wymagana od dorosłych. Ale paradoksalnie kryje w sobie zagrożenie, pewną negatywną cechę. Podobnież jej siostra – samowystarczalność, która jeszcze wyraźniej podkreśla ową złą właściwość. Otóż samodzielność, zwłaszcza realizująca się w pełni, jest aspołeczna. Ktoś samodzielny, a już szczególnie ktoś samowystarczalny nie potrzebuje innych. Z tego wynika, że całkowita samodzielność to swoista samotność.

Współczesny świat, mocno stechnicyzowany – sprzyja izolowaniu się jednostek. Coraz więcej wysokorozwiniętych państw dotyka problem atomizacji społeczeństwa. Człowiek poświęca się pracy, a w życiu prywatnym zamyka się w czterech ścianach, otacza sprzętami, automatami, robotami… Nie ma czasu na budowanie relacji, lub – co gorsza – brak mu umiejętności na tym polu. Zatraca nawet to, co już osiągnął – desocjalizuje się, a do tego świetnie samo-usprawiedliwia się i uskutecznia racjonalizowanie tego stanu rzeczy.

Co się dzieje, gdy ktoś coraz lepiej sobie radzi w pojedynkę i coraz mniej musi umieć, wyręczany przez maszyny oraz aplikacje? Doznaje wrażenia samodzielności i poczucia dumy z zaradności. I złudne to przeświadczenia. Mimo bowiem, iż może ograniczyć kontakty z innymi ludźmi do minimum, to jednak ktoś musi wyprodukować używane sprzęty, zapewnić żywność i liczne usługi. Można jednak podjąć próbę odrzucenia tych zaawansowanych osiągnięć i opanować umiejętności zwiększające niezależność.

Co oczywiste, samodzielność nie jest cechą wrodzoną i z powodzeniem praktykowaną na przestrzeni całego życia, od narodzin począwszy. Pod tym względem możemy zazdrościć zwierzętom. Jak na wstępie wspomniałem, samodzielność jest wpajana dzieciom, przez co należy rozumieć, że jest nabywana i rozwijana. Moja sugestia sprowadza się do tego, że doskonalenie w samodzielności grozi wykształceniem przekonania, iż inni ludzie nie są potrzebni. Potrafię sobie wyobrazić człowieka, który na pewnym etapie życia opanował niezbędne (lub wystarczające) umiejętności, by przetrwać, a nawet całkiem komfortowo egzystować bez korzystania z czyjejkolwiek pomocy. Bez wątpienia wiązałoby się to z porzuceniem wielu zdobyczy cywilizacyjnych i powrotem do prymitywnych sposobów zapewnienia sobie pożywienia, odzieży, narzędzi, schronienia… Trzeba by też pogodzić się ze świadomością, iż w razie ciężkiej choroby, wypadku, starczego niedołęstwa będzie się zdanym na siebie lub skazanym na śmierć. Niemniej wydaje się to możliwe nie tylko do pomyślenia, ale i do urzeczywistnienia.

Wydawałoby się, iż człowiek jest istotą społeczną – nie tylko uzależnioną od grupy i skazaną na życie i asymilację wśród innych, ale wręcz pragnącą być częścią jakiejś społeczności, choćby dla poczucia bezpieczeństwa. A jednak w pewnym momencie coś poszło nie tak, spoiwo wiążące ziarenka piasku odparowało i misterna budowla powoli osypuje się. Z uformowanej bryły zmienia się w kopczyk luźnych ziaren. Jaki z powyższego wniosek? Kiedy uczy się kogoś samodzielności, należy równocześnie mieć nadzieję, że nie okaże się genialnie pojętnym uczniem. Lepiej być trochę niezaradnym. Nieprawdaż?

Marcin Podolan

Notka o autorze:

Marcin Podolan. Z wykształcenia historyk, przez ponad 20 lat był grafikiem komputerowym, obecnie pracuje w Uniwersytecie Opolskim. Członek Stowarzyszenia Ludzi Aktywnych „Horyzonty” w Opolu, Opolskiego Klubu Fotograficznego, Fotoklubu Opole przy opolskim PTTK oraz Stowarzyszenia Doradztwa Filozoficznego „Pogadalnia” przy Uniwersytecie Opolskim. Refleksyjno-filozoficznej naturze daje upust w tekstach. Oprócz zainteresowań związanych z działaniem w wymienionych organizacjach, realizuje się po trosze jako podróżnik, majsterkowicz i poeta.

Facebook