czwartek, 18 kwietnia 2024

TAK SOBIE POMYŚLAŁEM. Człowieka jeszcze nie ma

Byłem wówczas dzieciakiem (mowa o latach osiemdziesiątych); chodziłem do podstawówki, a w niektóre popołudnia do przykościelnej salki katechetycznej na religię. Choć czasy były socjalistyczne, to w mojej małej szkole indoktrynacja nie była jakoś szczególnie nasilona. Może dlatego, że szkoła znajdowała się między kościołem a cmentarzem. I nauczyciele bez oporów pozwalali urwać się z lekcji, gdy pasowało nam załatwić coś na gruncie religijnym, a końcem października w trakcie lekcji chodziliśmy porządkować opuszczone groby przed Zaduszkami. W takiej atmosferze koegzystencji nauki i wiary uzupełniałem wiedzę o świecie.

Pytania o powstanie tegoż świata i genezę człowieka kwitowałem odpowiedzią z katechizmu, że Bóg wszystko stworzył. Pamiętam też, jak musiałem to skonfrontować z broszurką, czy ulotką, którą przyniósł do szkoły kolega. Przedstawiała ona rycinę z sylwetkami idących za sobą stworzeń: od zwykłej małpy, poprzez człekokształtne, po człowieka pierwotnego i obecnego. Miało to obrazować ewolucję naszego gatunku. Ten rozdźwięk między religią a nauką nie wywoływał we mnie jakiegoś silnego dysonansu poznawczego – wielu rzeczy wtedy nie wiedziałem, lub nie rozumiałem i dość łatwo przychodziło mi się z tym pogodzić. Czułem, że po prostu kiedyś i to ktoś mi wyjaśni. Temat więc pozostając w zawieszeniu, nieco nabrzmiały, dojrzewał.

I jeśli mnie pamięć nie zawodzi, to właśnie jakoś w tych czasach dane mi było obejrzeć amerykański film pt. „Kto sieje wiatr”. Niedawno sprawdziłem, że nakręcono go w 1960 r. W skrócie, opowiada on o procesie sądowym z 1925 r. wytoczonym nauczycielowi, który w purytańskim miasteczku uczył o Darwinie i jego teorii. Generalnie: kreacjonizm kontra ewolucjonizm. Z całego filmu zapadł mi w pamięć fragment mowy obrońcy (grał go Spencer Tracy). Słońce Bóg stworzył dnia czwartego. Zatem te wcześniejsze dni, pozbawione słońca (choć istniała światłość i ciemność), były dość umowne. Podobnie czas ich trwania. Jeden taki „dzień” mógł więc trwać np. 25 godzin, lub dłużej, np. 10 milionów lat. I spodobał mi się ten tok rozumowania.

Skoro ten biblijny dzień mógł trwać równie dobrze wiele lat, wieków, czy milleniów – to sześć dni, w ciągu których Bóg stworzył świat, ma umowny, symboliczny wymiar. Co prawda astrofizycy obliczyli, że świeżo powstała Ziemia kręciła się szybciej i doba trwała kilkanaście godzin, ale nie w tym rzecz. Wiadomo, że każdy z kolejnych etapów powstawania wszechświata, formowania się gwiazd i planet, czy rozwoju życia na tej naszej – trwał miliardy, ewentualnie miliony lat. Szóstego dnia Bóg stworzył zwierzęta lądowe i na koniec człowieka. A człowiek, jak dowodzi nauka, ewoluował setki tysięcy lat. Jego przodek, małpa zwana Australopitekiem, pojawił się ponad 4 miliony lat temu, z niego wyewoluowali pierwsi praludzie około 2,5 miliona lat temu. Ewolucja rozgałęziała się; poszczególne linie czasem wymierały, a czasem prowadziły do kolejnych form, często żyjących równocześnie obok siebie. Pojawił się Homo Habilis, Homo Ergaster, Homo Erectus… wreszcie Neandertalczyk a obok niego Homo Sapiens, którego powstanie datuje się na 100 tysięcy lat wstecz. Zaś człowiek współczesny – Homo Sapiens Sapiens – zaistniał jakieś 30 tysięcy lat temu.

Film „Kto sieje wiatr” przypomniał mi się, gdy naszła mnie jakiś czas temu myśl, zawarta w tytule tego wpisu. Otóż wiemy, że człowiek nadal ewoluuje, czyli proces jego powstawania nadal trwa. Można by rzec, stworzenie człowieka jeszcze się nie zakończyło, człowiek w takiej postaci, jaką zaplanował Stwórca jeszcze się nie dokonał.

Mimo wielkiego wysiłku jaki wkładamy w odcięcie się od natury, lub jej ujarzmienie, jesteśmy wciąż częścią jej procesu zmian. Diogenes, radykalny cynik, ponoć chodził za dnia z zapaloną latarnią i pytany o powód tej ekstrawagancji odpowiadał, iż szuka człowieka. Ale chodziło mu o tego prawdziwego, czyli najbliższego naturze. Postulat Diogenesa, by do natury wrócić, nie tyle stracił na aktualności, co na atrakcyjności; może jednak wymaga tylko przeformułowania: by się do natury przyznać, bądź jej nie wstydzić. Z drugiej strony, wątpię, aby w obecnej dobie ktoś w środku dnia, z LED-ową latarką w ręku chodził po ulicach i szukał prawdziwego człowieka.

Inną kwestią jest, co by ostatecznie mógł znaleźć, skoro ukończonego człowieka, którego definicję podał Absolut, tego dzieła na Jego obraz i podobieństwo – jeszcze nie ma. Jesteśmy stadium przejściowym ewolucyjnego procesu stwarzania. Dzień szósty się nie skończył. A właściwie cały tydzień stwarzania…

Marcin Podolan

Notka o autorze:

Marcin Podolan. Z wykształcenia historyk, przez ponad 20 lat był grafikiem komputerowym, obecnie pracuje w Uniwersytecie Opolskim. Członek Stowarzyszenia Ludzi Aktywnych „Horyzonty” w Opolu, Opolskiego Klubu Fotograficznego, Fotoklubu Opole przy opolskim PTTK oraz Stowarzyszenia Doradztwa Filozoficznego „Pogadalnia” przy Uniwersytecie Opolskim. Refleksyjno-filozoficznej naturze daje upust w tekstach. Oprócz zainteresowań związanych z działaniem w wymienionych organizacjach, realizuje się po trosze jako podróżnik, majsterkowicz i poeta.

Facebook