piątek, 22 listopada 2024

Zero ognia, sam popiół. „Podpalaczka”

Zapraszamy was do przeczytania recenzji najnowszej „Podpalaczki” na podstawie powieści Stephena Kinga. Czy warto poświęcić dla tego tytułu wolny wieczór? Nasza recenzentka ma na to pytanie jedną odpowiedź.

Podpalaczka (2022)
reż.: Keith Thomas
scen.:  Scott Teems
wyst.: Zac Efron, Ryan Kiera Armstrong, Sydney Lemmon, Kurtwood Smith, John Beasley, Michael Greyeyes, Gloria Reuben

Szczęśliwa, amerykańska rodzina. Andrew „Andy” McGee (Zac Efron) spogląda z miłością, zachwytem i czułością na swoją żonę Victorię (Sydney Lemmon), która karmi ich córkę, małą Charlie. Kiedy dorośli udają się wspólnie do sypialni, w pokoju dziewczynki dzieje się coś dziwnego i niedobrego: temperatura w pomieszczeniu zaczyna wzrastać, a powieszona nad łóżkiem karuzela z zabawkami zaczyna nagle płonąć. Zaniepokojony Andy wchodzi do pokoju i w ostatniej chwili wyciąga córkę z płonącego łóżka. Oszołomiony i zdezorientowany spogląda z ulgą na Charlie, która w tej samej chwili zaczyna płonąć w jego ramionach.

Wracamy do rodziny McGee dopiero po latach, kiedy nasza główna bohaterka (Ryan Kiera Armstrong), cała i zdrowa, uczęszcza do szkoły, gdzie traktowana jest jak dziwadło i wyrzutek. Dziewczynka zauważa, że w przypływie gniewu i innych, silnych emocji, czuje się dziwnie i nieprzyjemnie, wytwarza rezonujące na zewnątrz ciepło i traci powoli kontrolę nad mocą i energią, którą do tej pory udało jej się sprawnie tłumić. Dopiero po niebezpiecznym incydencie w szkole (kiedy rozzłoszczona, niszczy poprzez wybuch jedną z toalet) Charlie dowiaduje się od zdruzgotanych rodziców, że od lat ich rodzina ucieka przed niebezpiecznymi ludźmi z tajnej organizacji, którzy poddali ich medycznym eksperymentom, dzięki którym każde zyskało nową, specjalną umiejętność – kolejno, telepatię i psychokinezę. Wiele wskazuje na to, że Charlie, oprócz wykształcenia swojej indywidualnej, silnej mocy – pirokinezy, a więc zdolności do wzniecania ognia – odziedziczyła również moce po swoich rodzicach. Takie imponujące połączenie różnych energii i umiejętności sprawia, że nikt już nie jest bezpieczny – zarówno Charlie i jej rodzina, ścigający ich, uzbrojeni po uszy agenci, jak i napotkani po drodze śmiertelnicy.

Jest spora szansa, że tytuł Podpalaczka obił się już wam o uszy. Mogliście na przykład przeczytać książkę Stephena Kinga z 1980 roku albo obejrzeć jej ekranizację z 1984 roku z małą Drew Barrymore w roli głównej. Mogliście też natrafić na zwiastuny albo plakaty najnowszej, tegorocznej wersji powieści amerykańskiego pisarza i zastanawiać się czy może warto wstąpić do kina na jej seans. Uprzedzę więc pytania i uratuje wasz wolny wieczór: nie, nie warto. Żeby jednak nie być gołosłowną, zdradzę dlaczego nieocenioną przysługą byłoby, gdyby taśma z tym filmem, spłonęła gdzieś po drodze, najlepiej jeszcze w trakcie jego produkcji.

Podpalaczka - zwiastun filmu

O ile obsada całkiem nieźle sobie radzi na ekranie (to dobry moment, by docenić usilne starania Efrona w kwestii zmiany własnego emploi czy potencjał młodej Armstrong), o tyle nie można tego samego powiedzieć o usypiającym, nużącym scenariuszu, który nie niesie ze sobą niczego szczególnego: żadnych niespodzianek żadnych dobrych, mocnych scen (o które aż się prosi). Nie buduje jakiegokolwiek napięcia, nie tworzy klimatu, nie szuka w swojej treści konsekwencji i logiki, relacji skutek-przyczyna (która miałaby większy sens); nie stara się też rozwijać charakteru i drogi którejkolwiek z postaci, pozostawiając je płaskimi od początku do końca. Przepełniony jest dialogami, które – mówiąc językiem młodych – są zwyczajnie krindżowe (coś bardzo żenującego, przyp. red.) i które brzmią tak, jakby kiedyś zasilały tanie seriale telewizyjne w latach 90. Gdyby scenariusz został napisany na chusteczce, można by było wysmarkać nim nos. Gdyby ktoś pokusił się o spisanie tej historii na papierze toaletowym, analogicznie, również można by było zrobić z niego użytek.

Problem tego filmu – oprócz dania odpowiedzi na pytanie, po co właściwie powstał – leży również w przynależności do gatunku, bo niestety przez całe 94 minuty, nie można stwierdzić, czym dokładnie obraz Scotta Teemsa chce być. Daleko mu do horroru i wyczekiwanej grozy, a obok thrillera właściwie nie stał; przypomina raczej słabej jakości, nieudane origin story, niebędące jednak zalążkiem niczego większego. Żadna z filmowych wersji Podpalaczki nie jest dobra, jednak ta jest wybitnie niepotrzebna. Jednym, jedynym (słownie i dosłownie) plusem w tym celuloidowym gniocie jest jego rewelacyjna, ejtisowa muzyka, stworzona przez legendarnego reżysera Johna Carpentera, który po finansowej porażce The Thing z 1982 roku, stracił szansę wyreżyserowania pierwszej Podpalaczki i jego filmowa wizja nie ujrzała nigdy światła dziennego – wielka to szkoda, bo mogłaby stanowić nie tylko kolejną, świetną pozycję w filmografii reżysera, ale przede wszystkim odtrutkę i pocieszenie, po seansie najnowszej, tegorocznej wersji.

Ocena Kasi: 3/10

autor: Katarzyna Borucka

O autorce: Kasia to wielka miłośniczka kina i zwierząt. W Opolu ukończyła Kulturoznawstwo na specjalności filmoznawczo-teatrologicznej oraz Filmoznawstwo i Wiedzę o Nowych Mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. W czasie studiów aktywnie uczestniczyła kulturalnym życiu Opola i Krakowa, m.in. pracując w Teatrze im. Jana Kochanowskiego, pisząc dla festiwalu Etiuda&Anima czy zajmując się obsługą kina w czasie Kraków Film Festival. Uwielbia amerykańskie kino, szczególnie kino klasyczne oraz kino nowej przygody.

Facebook