poniedziałek, 25 listopada 2024

TAK SOBIE POMYŚLAŁEM. Dlaczego filozof skazuje się na samotność?

 grafika: M. Podolan

Byłem swego czasu świadkiem dyskusji, jaka się wywiązała między filozofami; tematem był „Spór o fundamenty moralności”. Jeden z prelegentów zaprezentował punkt widzenia pewnego psychologa, starającego się ukazać podwaliny moralności w oparciu o szereg badań, doświadczeń i eksperymentów psychologicznych, ale też, jak mi się zdało, sięgając po obserwacje procesów socjologicznych, a nawet socjotechnicznych. Drugi z mówców starał się nie opuszczać obszaru swej profesji i krążył wokół pojęć dobra i zła, rozpatrując je w ujęciu możliwie najbardziej filozoficznym.

Jakkolwiek nie doszło do rozstrzygającej konkluzji i fundamenty moralności będą musiały poczekać na przebadanie, to całe spotkanie zamknęła dość intrygująca wypowiedź obecnej przy tym pani filozof. Upraszczając, rzecz sprowadzała do tego, że ujęcie psychologiczne jest ułomne, gdyż psychologia wraz ze swymi empirycznymi badaniami porusza się po niższym poziomie. Zaś zagadnienie moralności wymaga wzniesienia się, by móc spojrzeć na problem z wysoka, ogarniając go szerzej. Filozofka przyrównała to metaforycznie do rozpoznawania topografii okolicy, po której się ktoś porusza. Nie da się w pełni ogarnąć rzeźby terenu z jego poziomu, natomiast jest to możliwe, gdy się wejdzie na wzgórze, podniesie na wyższy poziom. Zasugerowała jednocześnie, że do takiego wzniesienia się jest zdolny właśnie filozof… i tylko filozof. Jeśli ją dobrze zrozumiałem, to chciała przekonać zgromadzonych, iż podwaliny moralności może badać tylko filozoficzny, metafizycznie nastawiony umysł, bo moralność leży jakby w innym obszarze, do którego nie dosięgną laboratoryjne narzędzia naukowców.

Byłem tym zaskoczony, a gdybym posiadał dyplom psychologii, to pewnie bym się oburzył. Jeśli w porównaniu z filozofem psycholog jest zbyt blisko ziemi, to pewnie teolog jest zbyt daleko. Trudno mi orzec, bo i teologiem nie jestem. W moim odczuciu, wspomniana dyskutantka uznała, że to filozofowie mają monopol na zajmowanie się pewnymi kwestiami. Czyżby zatem filozofia odmawiała innym prawa do równoczesnego badania tych spraw, bądź deprecjonowała wyniki takich badań?

Zastanawia mnie, skąd takie podejście. Ktoś mógłby stwierdzić, że to pycha. Może jednak to kwestia ambicji. Takiego jej rodzaju, który każe danemu człowiekowi zmierzyć się z problemem w pojedynkę, a danej grupie zmagać się z przeciwnościami samodzielnie. Mielibyśmy zatem do czynienia z filozofem, będącym jak samotny bohater – względnie z grupą filozofów, walczącą w osamotnieniu z oporem ducha i materii. Czy jednak rozsądne jest odrzucanie możliwości badań interdyscyplinarnych? Wszak jest wiele zagadnień, które dotyczą wszystkich ludzi, a jednocześnie nie ma powodów, by zajmowały się nimi wielkie, ale wyłącznie filozoficzne umysły.

Kwestią genezy moralności też mogą zająć się różni mądrzy ludzie, wszak nie jest ona zarezerwowana dla wybrańców, a wręcz powinna być przedmiotem troski i rozważań wszystkich. Co to szkodzi, by zajęli się nią antropolodzy, religioznawcy, historycy, etnografowie, czy socjolodzy. Tymczasem zza słów filozofki wyłania się postać samotnego myśliciela, któremu przyświeca jakieś szczególne poczucie misji i odpowiedzialności. W dodatku obarczone przekonaniem, że nikt inny temu nie podoła w równie skutecznym stopniu.

Ja rozumiem, że filozof, z racji tego, iż zajmuje się rozmyślaniem, to spędza swe intelektualne życie w samotni własnego umysłu. Ale jeśli już dzieli się swymi myślami, to dlaczego równocześnie odgradza się nimi od innych ludzi. Dlaczego skazuje się na jeszcze tego rodzaju samotność…

Na koniec pozwolę sobie na odniesienie do użytej metafory poznania topografii dzięki wzniesieniu się ponad pewne – ograniczające ogląd rzeczy – poziomy. Jako, że dyskurs dotyczył fundamentów moralności – a fundamenty, jak wiadomo znajdują się pod ziemią – to wznoszenie się filozofa jedynie od nich oddala. A tu należy raczej sięgać w głąb. Jeśli do tego ktoś zakłada, że istnieje jakiś gmach moralności, wzniesiony na owych fundamentach, to z lokalizacją nie powinien mieć trudności. Ja czasem powątpiewam, czy ów gmach jeszcze istnieje, a nawet czy kiedykolwiek istniał. Być może dotąd nie zdołano lub nie zdążono go wybudować. Być może jest tak, że zachowały się jego prastare plany, szkice, projekty – a my, sięgając do nich, mylnie wnioskujemy, że i on sam trwa nieporuszony.

Mam też swoje porównanie. Oparte na założeniu, iż z moralności przetrwały same fundamenty. Otóż sądzę, iż podwaliny moralności toną w gęstym mule na dnie mętnego jeziora ludzkiej duszy. Trzeba się po omacku przegrzebać przez grube warstwy obrzydliwości, by dotknąć tego, co może być wartościowe. I wznosić to się można tylko po to, by zaczerpnąć tchu – gdyż spoglądanie z góry, zwłaszcza takiej wysokiej, może i daje szeroki ogląd, ale nie pozwala dostrzec więcej, niżeli taflę owego brudnego jeziora.

Marcin Podolan

Notka o autorze:

Marcin Podolan. Z wykształcenia historyk, przez ponad 20 lat był grafikiem komputerowym, obecnie pracuje w Uniwersytecie Opolskim. Członek Stowarzyszenia Ludzi Aktywnych „Horyzonty” w Opolu, Opolskiego Klubu Fotograficznego, Fotoklubu Opole przy opolskim PTTK oraz Stowarzyszenia Doradztwa Filozoficznego „Pogadalnia” przy Uniwersytecie Opolskim. Refleksyjno-filozoficznej naturze daje upust w tekstach. Oprócz zainteresowań związanych z działaniem w wymienionych organizacjach, realizuje się po trosze jako podróżnik, majsterkowicz i poeta.

Facebook