piątek, 22 listopada 2024

Wigilia Świąt Bożego Narodzenia w XIX-wiecznym dworku

 źródło: Pixabay

Tegoroczne święta są zupełnie inne te, które znamy. Spotykamy się w gronie najbliższej rodziny, w reżimie sanitarnym. To zupełnie nowe doświadczenie. A jak to wyglądało kiedyś? W XIX wieku? Zapraszamy w podróż w czasie do dworku szlacheckiego, aby dowiedzieć się jak świętowała polska szlachta.

Okres przedświąteczny był wyjątkowo napięty. Gospodynie krzątały się po kuchni szykując wigilijne potrawy, dzieci niecierpliwiły się w oczekiwaniu na prezenty, a panowie domu zbroili się na polowania.

Mężczyźni musieli również zająć się „świniobiciem”, by później z tego mięsa przygotować domowe wędliny, szynki i kiełbasy. Na stole nie mogło zabraknąć również ryb. Te często zdobywane były na ostatnią chwilę – kupowane w pobliskiej wiosce czy wyławiane z rzeki lub jeziora.

Przygotowania

Pierwsze przygotowania do świąt często zaczynały się już kilka tygodni wcześniej, wszak trzeba było odwiedzić okoliczne targi, przygotować dworek i zaprosić rodzinę. W ten magiczny wieczór, zwany często „Wilią” lub „Kucją”, nie mogło zabraknąć niczego. Kupowano przede wszystkim ozdoby świąteczne oraz różne smakołyki. Im było bliżej do tego wielkiego dnia, tym więcej czasu spędzano w kuchni. Na stołach rosły stosy strucli z makiem, masą orzechową, pistacjową i z powidłami. Wypiekano przeróżne torty i ciastka. Właśnie taki obraz „gorących” grudniowych dni w majątku Książenice zapamiętał Jerzy Rozwadowski.

Rankiem 24 grudnia mężczyźni wybierali się na polowanie. Celem wyprawy nie było tylko zdobycie dziczyzny, ale i zdobycie przychylności lasu na następny rok. Zimy były wyjątkowo mroźne, zatem grubo ubrani z psami u boku, zapuszczali się w gęstwinę, gdzie polowali na zające, lisy, bażanty, króliki kuropatwy a nawet dziki. W trakcie polowania spożywany był również tradycyjny posiłek, czyli bigos z suszonymi borowikami. Była to ich jedyna potrawa aż do wieczora.

Strojenie choinki

Kiedy mężczyźni byli na polowaniu, dzieci szykowały w domu drzewko świąteczne. Choinka była przywieziona już wcześniej przez pana domu. Najczęściej była to sosna, jodła lub świerk. Najmłodsi ubierali je w zakupione ozdoby oraz w te własnoręcznie zrobione. Był to ich najważniejszy obowiązek. Na choince milusińscy zawieszali szklane bombki, papierowe łańcuchy, aniołki, orzechy i jabłka. Jako oświetlenie wykorzystywano najczęściej świece lub w bogatych dworkach nawet lampki elektryczne, które zasilał akumulator. Po przygotowaniu drzewka dzieci były wyganiane z salonu przez matkę. Był to czas, aby schować pod drzewkiem prezenty. Najmłodsi, aż do kolacji, nie mogli tam już wejść, choć oczywiście nie dało się uniknąć podglądania. Tradycję dekorowania drzewa na święta, przejętą od mieszkańców Prus za pośrednictwem mieszczan warszawskich, wypierała powoli tradycja chłopska – ustawiania w pomieszczeniach niezmłóconych snopków zboża, mających zapewnić dobrobyt w nadchodzącym roku.

barszcz_czerwony z uszkami
źródło: Pixabay

Wigilia

Gdy zbliżał się wieczór, stoły uginały się od jedzenia, a dzieci wypatrywały pierwszej gwiazdki. Ten mały błysk oznaczał rozpoczęcie wieczerzy. Wszyscy odświętnie ubrani gromadzili się przy stole. Dzielenie się opłatkiem rozpoczynała osoba najważniejsze w hierarchii, czyli najstarsza kobieta. Po modlitwie zasiadano do stołu. Pierwsze jedzono zupy. Był to oczywiście barszcz czerwony z uszkami nadziewanymi kapustą i grzybami, grzybowa, polewka oraz słodka zupa migdałowa. Wybór ryb był także szeroki – od karpia, po liny i szczupaki. Smażone, w galarecie, gotowane, na żydowską modłę. Na słodko lub słono. „Dostojności” potrawom dodawał absolutny lider wśród przypraw – szafran. Nie mogło zabraknąć wielu dodatków warzywnych oraz sosów. Zajadano się pierogami i bigosem. Na deser jedzono kutie, czyli połączenie maku, miodu, bakalii i ziaren pszenicy. Wszystko popijano kompotem z suszonych owoców. Raczono się też alkoholem. Kieliszek wódki, domowej nalewki lub likieru był przecież na poprawę trawienia.

Po skończonej kolacji domownicy udawali się do salonu, gdzie w towarzystwie służby śpiewano kolędy i cieszono się z narodzin Dzieciątka. Po kolędowaniu był wreszcie czas na otwarcie prezentów. Właściciel dworu pamiętał także o obdarowaniu służby – zdarzało się, że tego jednego wieczoru wręczano kilkaset upominków. Następnie wszyscy udawali się do zagród, by zaśpiewać zwierzętom kolędy. Wierzono, że dzięki temu przemówią ludzkim głosem. Przed północą zaprzęgano konie do sań i rodzina udawała się na pasterkę, czyli uroczystą Mszę Świętą.

Tak wyglądała wigilia w dworku polskiej szlachty. Trzeba przyznać, że wiele zwyczajów jest znajomych, bo przetrwały do dziś.

autor: JZ

Facebook