piątek, 22 listopada 2024

Bieda-Commando. „Matka” (2023)

Jak najnowszą produkcję z udziałem Jennifer Lopez ocenia nasza recenzentka Kasia? Odpowiedź w artykule.

Matka (2023)
reż.: Niki Caro
scen.: Misha Green, Andrea Berloff, Peter Craig,
wyst.: Jennifer Lopez, Joseph Fiennes, Lucy Paez, Omari Hardwick, Gael Garcia Bernal

Wyszkolona snajperka i agentka wojskowa (Jennifer Lopez), po odbyciu służby w Afganistanie, zostaje wciągnięta w ciemne interesy przez swojego byłego szefa, żołnierza elitarnych sił powietrznych SAS, Adriana Lowella (Joseph Fiennes), który szmugluje broń wspólnie z jej handlarzem, Hectorem Álvarezem (Gael Garcia Bernal). Kiedy kobieta dowiaduje się, że mężczyźni zamieszani są w handel ludźmi, pomimo romantycznych relacji z każdym z nich, decyduje się na współpracę z FBI, by zakończyć ich interesy. Będąc już w zaawansowanej ciąży, zostaje brutalnie zaatakowana przez szukającego zemsty Lowella, jedynym więc wyjściem z sytuacji – kiedy ledwo udaje jej się ujść z życiem – jest oddanie dziecka do rodziny zastępczej, by ta zapewniła mu bezpieczny dom. Nim kobieta zdąży się obejrzeć, miną lata, a na jej drodze ponownie staną dwaj znienawidzeni przez nią mężczyźni i… nastoletnia córka, będąca dla nich łatwą przynętą. Od teraz więc nasza snajperka będzie musiała chronić nie tylko siebie, ale przede wszystkich swoje dziecko.

Nie będę owijać w bawełnę – ten film jest tak nieprawdopodobnie zły i ponosi porażkę na tak wielu poziomach i płaszczyznach, że naprawdę wiele wysiłku sprawia opisanie jego błędów i problemów, ale jeśli jest cień szansy, że moja recenzja ocali choć jedną osobę od obejrzenia czegoś tak daremnego, to będę wiedzieć, że nie minęłam się z powołaniem. Zacznijmy od fabuły, bo ta jest zwyczajnie fatalna – na wskroś przewidywalna, niemożebnie banalna i mdła, spisana na przysłowiowym kolanie. Treść scenariusza zajęła najwyżej jedną stronę, a wszystko, co w nim zawarte to najzwyklejsze „kopiuj-wklej” z tego, co już w kinie widzieliśmy. Twarda, ale konwencjonalnie ładna laska, która rozwala facetów w minutę, bo nie cacka się z niczym, a przy okazji jest tajemnicza i skrywa mroczne sekrety? Pościg przez miasto za zbirem, a potem scena jego przesłuchań/tortur, by wyciągnąć z niego informacje? Agent FBI, który jako jedyny rozumie protagonistkę i obserwuje jej zmagania? Trudna relacja z nastoletnią córką, kłótnie i wrzaski, a potem próby załagodzenia sporów? Cała akcja, jako szkoła przetrwania dla jednej i drugiej, jednoczesne zacieśnianie więzów, kolejne rozstania, porwania i powroty, a potem, na sam koniec walka na śmierć i życie z główną kanalią, kiedy w tle wybuchy, pościgi i strzelaniny, a wszystko to okraszone dialogami jak z książek Paula Coelho? Brzmi to wszystko jak koncept przeciętnego filmu z lat 90., okazuje się jednak, że dla reżyserki Niki Caro, jest to koncept na tyle zachęcający, że pozwala jej nakręcić swój własny film. W sumie nie tylko dla niej – Matka ma na liście płac aż trzech (!) scenarzystów, trudno jednak wyobrazić sobie, dlaczego do stworzenia czegoś tak miernego potrzeba tylu osób – współcześnie wystarczy przecież ChatGPT, żeby wygenerować nam dowolny, w miarę logiczny tekst – myślę, że skorzystanie ze sztucznej inteligencji w tym przypadku byłoby wskazane, skoro ta ludzka zawiodła.

Do obśmiania mamy tu dużo więcej – Matka żenujących scen i motywów ma tyle, co magik sztuczek w rękawie. Tytułowa rodzicielka (która nawet nie otrzymuje w filmie własnego imienia) przez sam fakt bycia matką, ukrywając się w domku w górach, nawiązuje niewypowiedzianą więź z lokalną wilczycą, która również musi chronić własne młode – mamy więc w filmie dwie matki, które agresywnie szczerzą zęby, kiedy ich potomstwo jest zagrożone. Jennifer Lopez, niczym Liam Neeson w Przetrwaniu, staje się ekspertką od behawiorystki zwierzęcej i podobnie jak Arnold Schwarzenegger w wielu swoich filmach, nastawia sobie kości na żywca i opatruje rany – taka jest dzielna i silna. Ponieważ jednak J.Lo. aktorką jest żadną, to wszelkie próby zagrania twardzielki (tzw. strong female character) spełzają na niczym – i przez jej brak umiejętności aktorskich, i przez kulawy scenariusz. Obok niej mamy dziwne combo: dwóch beznadziejnych antagonistów nijako zagranych przez dobrych aktorów – jeden z nich ukazany jest jako tajemniczy-niebezpieczny-nieco-chory-na-umyśle człowiek (Bernal), któremu nie da się pomóc inaczej jak przez wsadzenie noża w brzuch, zaś drugi (Fiennes) jest tak groźny i zły, że na sam koniec otrzymuje bliznę na pół twarzy, niczym villain w bondwoskich filmach (choć wizualnie bliżej mu do Deadpoola).

Ta monotonna, pełna utartych, filmowych klisz historia samotnej kobiety, która w trudnych warunkach odnajduje w sobie głęboko skrywane pokłady miłości dla swojego dziecka i definiuje macierzyństwo na nowo, jest stara jak świat, jednak nie wzbudza żadnych emocji, bo zamiast pochłonąć widza w jakimkolwiek momencie, nudzi go niemiłosiernie – od początku do końca. Rozpoznawalne elementy kina akcji, którymi netflixowa produkcja szczyciła się w zwiastunie, są nudne jak flaki z olejem i godne jedynie przewinięcia albo wyłączenia. Co więcej, koncept, który usilnie chce nam sprzedać Caro, widzieliśmy już w kinie w o wiele lepszych odsłonach, genialnych i ponadczasowych – najpierw w Obcym: Decydującym starciu (1986), później w Terminatorze: Dniu sądu (1991). W tych dwóch filmach nie dość, że mamy wspaniale zaprezentowane utracone i odzyskane macierzyństwo (pierwszy film) oraz walkę o przetrwanie i ratowanie własnego dziecka (drugi), to otrzymujemy też niebotyczną dawkę rasowego kina akcji w najwyższej jakości, które przetrwało dekady. I bez tego porównania, film Caro wypada jak uboga krewna w ramach własnego gatunku, ale nie ma co się dziwić – jest zrobiony przy najmniejszym wysiłku i najtańszym kosztem, choć zapewne przy wielkich nadziejach.

Mamy tu niezgrabną i nieudaną kombinację motywów z CommandoUprowadzonej czy Tańczącego z wilkami, a także miliona innych tytułów, których nie sposób wymienić; całość wypada tak licho i dziadowsko, że brakowało jedynie, by do samochodu, w którym jedzie nasza bohaterka, dosiadł się jeszcze Steven Seagal. Co tu dużo mówić – Matka jest tak koszmarnie zła i nieudana, że powinna ostatecznie stać się oficjalną templatką do memów.
Ocena Kasi: 2/10
autor: Katarzyna Borucka

O autorce: Kasia to wielka miłośniczka kina i zwierząt. W Opolu ukończyła Kulturoznawstwo na specjalności filmoznawczo-teatrologicznej oraz Filmoznawstwo i Wiedzę o Nowych Mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. W czasie studiów aktywnie uczestniczyła kulturalnym życiu Opola i Krakowa, m.in. pracując w Teatrze im. Jana Kochanowskiego, pisząc dla festiwalu Etiuda&Anima czy zajmując się obsługą kina w czasie Kraków Film Festival. Uwielbia amerykańskie kino, szczególnie kino klasyczne oraz kino nowej przygody.

Facebook