Prawie na dnie, ledwo na powierzchni. „Mała Syrenka 2023”
Na ekranach kin gości długo wyczekiwana „Mała Syrenka”, czy podbije serca fanów?
Mała Syrenka (2023)
reż.: Rob Marshall
scen.: David Magee
wyst.: Halle Bailey, Jonah Hauer-King, Daveed Diggs, Jacob Tremblay, Art Malik, Noma Dumezweni, Javier Bardem, Melissa McCarthy
Syrenka Ariel (Halle Bailey) to jedna z córek władcy mórz, Trytona (Javier Bardem), najmłodsza i najbardziej zbuntowana – skrycie zafascynowana ludzkim światem i życiem na powierzchni. Kiedy tylko ojca nie ma w pobliżu, wynurza się w tajemnicy, by obserwować i podglądać ludzi – najczęściej walczących z morskim żywiołem marynarzy. W tych tajnych przygodach towarzyszą jej nierzadko dwaj przyjaciele – krab Sebastian i niewielkich rozmiarów rybka Florek, a także, okazjonalnie, głuptak Blaga. Podczas jednej ze swoich wypraw, dziewczyna zauważa na niebie sztuczne ognie oraz młodego kapitana, księcia Eryka (Jonah Hauer-King), który sprawnie dowodzi swoją załogą, dopóki nagły sztorm nie zakłóca ich podróży i nie zmusza do opuszczenia tonącego statku. Ariel w ostatniej chwili udaje się uratować mężczyznę przed śmiercią na morzu i odstawić go na brzeg, a także przebudzić i zafascynować swoim pięknym, syrenim głosem. Od tego momentu życie tej dwójki – zarówno to na powierzchni, jak i to w morskich głębinach – zmieni się nie do poznania.
Najnowsza Mała syrenka to kolejna filmowa wersja live-action klasycznego, animowanego hitu, który w odświeżonym, zmodernizowanym wydaniu, ma na celu podbicie serc młodej widowni na całym świecie, a pokoleniu, które wychowało się na animacjach sygnowanych nazwiskiem Walta Disneya, pozwolić na zanurzenie się w bezkresie nostalgii i wspomnień. I o ile, to pierwsze może się jakoś jeszcze udać, o tyle to drugie okazuje się o wiele trudniejsze do osiągnięcia. Tam, gdzie disneyowska magia i energia tętniła w animacjach najmocniej, tam, w aktorskiej wersji, odstrasza pustką i powierzchownością. Znaczących problemów jest tu kilka, jednak głównym, który wybrzmiewa od samego początku jest fakt, że ten film – w takiej formie i zamyśle – nie musiał w ogóle powstać; oprócz zachłannej chęci wypełnienia kieszeni dolarami, nie ma powodu, dla którego zabranie się przez wytwórnie Disneya ponownie za Małą syrenkę, ma jakąś większą rację bytu. Argumenty stojące za tzw. reprezentacją, które swoje ucieleśnienie mają w głównej roli, odegranej z wdziękiem przez czarnoskórą Halle Bailey, może i z dobrych chęci wynikają, ale słabo przekonują, kiedy koniec końców otrzymujemy odgrzewanego kotleta, o czym za chwilę.
Film Roba Marshalla cierpi na wiele przypadłości: jest zdecydowanie zbyt długi – 2 godziny i 15 minut to dość ambitny metraż jak na film o przygodach syrenki, nawet tej najbardziej odważnej; tempo w jakim utrzymana jest akcja filmu zawodzi nie raz i nie dwa – większość scen, które wymagają odpowiedniego montażu, klimatu i rozłożenia w czasie, są pośpieszne i niedbale (np. scena z atakującym rekinem); motywacje poszczególnych postaci są nijakie, stereotypowe i mało wymyślne (złowieszczy plan Urszuli czy zachowanie i oczekiwania Trytona wobec najmłodszej córki). Co więcej, zobrazowanie relacji między bohaterami pozostawia wiele do życzenia: przyjaźń między Ariel, a jej zwierzęcymi towarzyszami, jest słabo zarysowana i mało wyczuwalna, zaś miłość do surowego, ale kochającego ojca, która potem ma rzekomo znaleźć ujście tuż po wielkim finale, kompletnie nie wybrzmiewa – trudno powiedzieć, by ta dwójka kiedykolwiek żywiła do siebie jakiekolwiek pozytywne uczucia. Co więcej, choć nieraz wspomniane jest, że Urszula jest ciotką Ariel i siostrą Trytona, to te rodzinne powiązania nie napędzają specjalnie fabuły, ani też jej nie urozmaicają – ich znaczenie w filmie jest praktycznie żadne. Pomimo kilku mniej lub bardziej istotnych zmian (m.in. finałowa walka na morzu w myśl #girlboss i #girlpower) można odnieść wrażenie, że aktorska wersja Małej syrenki nie wnosi niczego istotnego, a jest jedynie słabo odbitą kalką animowanego oryginału, któremu jak się domyślacie, nie dorasta do pięt.
Decyzje castingowe, które jeszcze przed premierą filmu spędzały sen z powiek tysiącom internautów i wywoływały ożywione dyskusje w różnych miejscach w szeroko pojętych mediach, obrały zaskakujący kierunek: te, najbardziej chwalone i akceptowane, wypadły tu dziwacznie i niewiarygodnie, zaś te najbardziej kontrowersyjne, okazały się najbardziej trafione. Halle Bailey jako syrenka Ariel to strzał w dziesiątkę – w jej wykonaniu, dziewczęca naiwność i nastoletnia buta bohaterki, jej ciekawość życia i niegasnąca energia, połączona z pięknym głosem i urokiem, to czarujące i ujmujące połączenie, a fakt, że ma ciemną skórę i rude dredy – wierzcie mi na słowo – z każdą minutą filmu przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Aktorka stanęła na wysokości zadania na tyle dobrze, że właściwie dzięki niej Mała syrenka jest zdatna do oglądania, bo cała reszta obsady (oprócz Jessici Alexander wyśmienitej jako Vanessa/Urszula) nadaje się do kosza. Javier Bardem jako król Tryton prezentuje się komicznie i mało wiarygodnie, jego postaci brakuje emocjonalnego zaplecza, o które fabuła aż się prosi; Melisa McCarthy jako okrutna Urszula jest przesadnie kampowa, trochę męcząca i zaskakująco jednowymiarowa – jej postaci również brakuje soczystego backstory i motywu, dla którego zło, którym się otacza, toczy nią niczym choroba. Jonah Hauer-King jako książę Eryk to kompletna pomyłka – choć we wspólnych scenach z Bailey potrafi ukazać łączącą ich chemię i rodzące się zainteresowanie, to w każdym innym momencie filmu jest zwyczajnie nijaki; brakuje mu charyzmy i magnetyzmu, jest niczym Ken z domku dla lalki Barbie – ładne włosy i uśmiech oraz dopasowane ubrania to wszystko czym może się pochwalić. Krab Sebastian, opierzona Blaga i mały Florek cierpią przez fotorealizm jak tylko się da – szereg emocji, które za pomocą animacji z 1989 roku można było ukazać na twarzach każdego z nich (złość, zaskoczenie, smutek, po radość i strach) w wersji live-action praktycznie nie istnieją. Być może pójście w stronę klimatu fantasy pomogłoby nadać im potrzebnej głębi, wychodzi jednak na to, że do takich trudnych decyzji disneyowscy potentaci muszą jeszcze dojrzeć.
Potrzeba reprezentacji szeroko pojętych mniejszości w takim medium jak film czy serial, jest konieczna i naturalna, powinna wynikać jednak z dobrych pobudek i realnej chęci stworzenia czegoś, co godnie odda pewne społeczne wyobrażenia oraz zauważy potrzeby tych, którzy tego oczekują. Przede wszystkim powinna mieć solidne zaplecze w postaci oryginalnego scenariusza, który dostarczy nową, świeżą historię – filmowa Mała syrenka jest niczym więcej jak starymi, spranymi ciuchami po dalekim kuzynie, które są lekko niedopasowane i mocno znoszone, ale ponieważ wciąż widnieje na nich metka z firmowym logo, według co po niektórych, nadają się do dalszego noszenia.
Ocena Kasi: 5/10
autor: Katarzyna Borucka
O autorce: Kasia to wielka miłośniczka kina i zwierząt. W Opolu ukończyła Kulturoznawstwo na specjalności filmoznawczo-teatrologicznej oraz Filmoznawstwo i Wiedzę o Nowych Mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. W czasie studiów aktywnie uczestniczyła kulturalnym życiu Opola i Krakowa, m.in. pracując w Teatrze im. Jana Kochanowskiego, pisząc dla festiwalu Etiuda&Anima czy zajmując się obsługą kina w czasie Kraków Film Festival. Uwielbia amerykańskie kino, szczególnie kino klasyczne oraz kino nowej przygody.
Najnowsze artykuły
- Opolscy policjanci w Auschwitz: Seminarium o prawach człowieka i przeciwdziałaniu dyskryminacji
- Opolska policjantka zdobywa złoty i srebrny medal w biegach przełajowych!
- Policja ratuje "złotego ptaka" z rąk 68-letniego kłusownika
- Brutalny atak w Opolu: dwaj mężczyźni zatrzymani za usiłowanie zabójstwa
- Harcerze na służbie w Szkocji