czwartek, 18 kwietnia 2024

A miało być tak pięknie. „The Gray Man”

„Myślę, że im więcej Netflix wypuści produkcji pokroju The Gray Man, tym więcej osób odpuści sobie miesięczną subskrypcję. Od dłuższego czasu dostajemy od nich zatrważająco drogie filmy, które w żaden sposób nie udowadniają, gdzie miliony monet znalazły ujście – jakościowo ich produkcje zaczynają przypominać te telewizyjne, od których przecież uciekliśmy lata temu, w nadziei, że znajdziemy coś lepszego.” – Zgadzacie się z Kasią?

The Gray Man (2022)
reż.: Anthony Russo, Joe Russo,
scen.:  Joe Russo, Christopher Marcus, Stephen McFeely
wyst.:  Ryan Gosling, Chris Evans, Ana de Armas, Jessica Henwick, Billy Bob Thornton

2003 rok – jeden z agentów CIA, Donald Fitzroy (Billy Bob Thornton) rekrutuje do specjalnego, tajnego programu Sierra, więźnia skazanego za zabójstwo, obiecując mu krótszy wyrok. Lata później, ten sam więzień jest w tracie misji w Bangkoku, działając jako – najlepszy w środowisku – facet do zabijania i brudnej roboty, płatny zabójca pod pseudonimem Six (Ryan Gosling). Przy pomocy agentki Dani Miranda (Ana de Armas) ma usunąć jednego z najgroźniejszych i najgorszych kryminalistów, jednak kiedy nadchodzi moment ataku, nie chcąc ranić cywili, decyduje się na zmianę pozycji i mniej dyskretne usunięcie przeciwnika.

W efekcie, gdy dochodzi do walki między nimi (przy akompaniamencie niezliczonych strzałów z broni, wielkich wybuchów i eksplozji) okazuje się, że poszukiwany i dorwany przez Szóstkę cel to inny, poprzedni agent z programu Sierra – Czwórka, który na łożu śmierci wręcza mu pendrive’a z zapisanymi danymi, od których teraz będzie zależeć życie głównego bohatera. W trosce o swoje bezpieczeństwo Szóstka kontaktuje się z przebywającym na emeryturze Fitzroy’em, by ten – korzystając ze swoich kontaktów i mocy – pomógł mu uciec z Bangkoku. Za naszym agentem z programu Sierra  podąża od teraz były agent CIA, socjopatyczny Lloyd Hansen (Chris Evans), który nie spocznie, dopóki go nie dopadnie.

Bracia Russo, Anthony i Joe, których droga do szczytu i komercyjnego sukcesu wiodła od   marvelowskiego Zimowego Żołnierza z 2014 roku, aż do innego hitu MCU, Avengers: Koniec Gry z 2019 roku, byli do tej pory obietnicą angażującego kina akcji, okraszonego odpowiednią ilością wybuchów, nagłych zdarzeń, dobrych efektów specjalnych oraz – dzięki wybranym przez nich scenarzystom – solidnej, ciekawie opowiedzianej historii. Po jednej z ostatnich premier Netflixa wyreżyserowanego przez nich filmu The Gray Man, wszystkie te założenia należy odłożyć na bok, bo – choć nie jest fatalnie czy okropnie – poziom, do którego przywykliśmy, zszedł poniżej oczekiwań.

Nie oszukujmy się, w gatunku, jakim jest kino akcji, nigdy nie zabraknie miejsca dla kolejnego agenta, który musi ponownie mierzyć się z przeciwnościami, jakie niesie ze sobą jego życie, czyli wszelkimi zdradami, oszustwami, kradzieżami czy tajnymi planami zdobycia lub zniszczenia świata. Koniec końców, głęboko w sercu, kochamy te zniszczone, wyobcowane jednostki, które poświęcają swoje życie dla ratowania ludzkości i zachwycają umiejętnościami, o jakich nam się nie śniło. Pytanie, jakie się pojawia, to czy faktycznie potrzebujemy kolejnych, przewidywalnych historii opowiadanych w sprawdzony i nudny już sposób, czy może jednak należy coś zmienić, by nie produkować bezmyślnie tytułów, które na koniec roku nie pozostawiają po sobie śladu i nie mają już żadnego znaczenia? Inne pytanie, jakie się rodzi, to co można wnieść do gatunku, kiedy jesteśmy już po seansach całych serii świetnie wyreżyserowanych przygód Jamesa Bonda, Jasona Bourne’a i przed czwartą częścią Johna Wicka – by wymienić tylko kilka?

https://youtu.be/bS4rd17G1fA GRAY MAN | Oficjalny zwiastun | Netflix

The Gray Man – chociaż miał idealne do tego warunki obsadowe, scenariuszowe, producencko-reżyserskie – pokazuje, że nie zna odpowiedzi na te pytania. Netflixowe dzieło Braci Russo, hucznie reklamowane i zapowiadane jako najdroższe w historii popularnego serwisu streamingowego (budżet 200 milionów dolarów!) jest kolejnym przykładem, zaraz po Czerwonej Nocie z tamtego roku (również od Netflixa), że nieprzyzwoicie wysoki budżet i wielkie nazwiska nie zapewnią sukcesu, jeśli nie ma się pomysłu na film. Szóstka, nieźle zagrany przez Goslinga, to ten nieszczęśliwy, milczący typ, któremu po cichu kibicujemy, choć jego origin story jeszcze nie odkryliśmy, a który trzyma wszystkich na dystans, niszcząc przy okazji wszystko wokół.

Nie dowiadujemy się z fabuły, co sprawia, że jest najlepszym w swojej lidze, bo oprócz paru bardzo typowych dla gatunku scen, nie ma dowodu, dla którego miałby być kimś więcej niż dobrze wyszkolonym agentem – takim, którego widzieliśmy w filmach nie raz, nie dwa. Smutne jest również to, że przy zarysowanej w filmie historii, główny bohater zdaje się być pusty w środku, niemal nijaki, choć aż prosi się o wzmocnienie wydźwięku jego podróży i zmian jakich dokonał – z nic nie znaczącego więźnia do rewelacyjnego assasina. Więcej: parokrotnie pada w filmie motyw środowisk, z których wywodzą się poszczególne postaci, dobrym pomysłem byłoby więc poruszenie wątku klasowego i politycznego, który nadałby barw fabule. Niestety – nic takiego się nie dzieje.

Wąsaty przeciwnik Szóstki, Lloyd, którego Evans sportretował naprawdę zabawnie, z widoczną frajdą i zaangażowaniem, ma być socjopatą z nieograniczoną ilością zasobów, który jest zdolny do najgorszych rzeczy. I znów – trochę trudno w to uwierzyć, bo każda z dwóch scen tortur, którymi jesteśmy raczeni, nie robi w połowie wrażenia, które zostało po np. pamiętnej scenie z Casino Royal. Film Braci Russo nie zachwyca jakością i oprawą (wizualną czy muzyczną), nie wybija się ponad przeciętną, nie proponuje niczego nowego – po prostu jest.

Myślę, że im więcej Netflix wypuści produkcji pokroju The Gray Man, tym więcej osób odpuści sobie miesięczną subskrypcję. Od dłuższego czasu dostajemy od nich zatrważająco drogie filmy, które w żaden sposób nie udowadniają, gdzie miliony monet znalazły ujście – jakościowo ich produkcje zaczynają przypominać te telewizyjne, od których przecież uciekliśmy lata temu, w nadziei, że znajdziemy coś lepszego.

Ocena Kasi: 5/10

autor: Katarzyna Borucka

O autorce: Kasia to wielka miłośniczka kina i zwierząt. W Opolu ukończyła Kulturoznawstwo na specjalności filmoznawczo-teatrologicznej oraz Filmoznawstwo i Wiedzę o Nowych Mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. W czasie studiów aktywnie uczestniczyła kulturalnym życiu Opola i Krakowa, m.in. pracując w Teatrze im. Jana Kochanowskiego, pisząc dla festiwalu Etiuda&Anima czy zajmując się obsługą kina w czasie Kraków Film Festival. Uwielbia amerykańskie kino, szczególnie kino klasyczne oraz kino nowej przygody.

Facebook