piątek, 22 listopada 2024

TAK SOBIE POMYŚLAŁEM. Filozoficzna teoria względności

 grafika: M. Podolan

Upłynęło już trochę czasu, jak udałem się na podwójny wykład o względności w fizyce i filozofii. Pamiętam, iż na koniec czułem pewien niedosyt. Dwóch prelegentów (fizyk i filozof) odnosiło się do pojęcia względności z punktu widzenia własnej profesji. Jednak to ogólna i szczególna teoria względności Einsteina zdominowała spotkanie, przykuwając uwagę słuchaczy. Tymczasem w filozofii jakby nic się nie działo – podczas gdy mi jawi się ona tak bogatą w różnorakie podejścia do tych samych zagadnień, a nawet do zagadnienia samego relatywizmu.

Filozofia nie lubi generalizacji. Zatem funkcjonujące w potocznym języku stwierdzenie, że wszystko jest względne, pewnie razi poważnych filozofów. Ja mam ten przywilej, że nie jestem zawodowym filozofem i niektóre reguły mnie nie obligują. Mimo to przyznaję, drażni mnie gdy słyszę: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To tak, jakby istnienie relatywizmu miało tłumaczyć a nawet legitymizować wszelką różnorodność, w tym poglądów i osądów. Muszę jednak wyjawić, iż drzemie we mnie pewien dysonans. Z jednej bowiem strony odpowiada mi myśl, że gdy coś jest prawdziwe, to jest takie zawsze. Prawda pozostaje nią bez względu na czas, miejsce, okoliczności, obserwatora, kontekst etc. A jeśli okazuje się inaczej, to oznacza, że nie mam do czynienia z prawdą, lecz z jej pozorem. Z drugiej strony, mój rozum potrafi pogodzić się z istnieniem różnych punktów widzenia na tą samą rzecz. Aczkolwiek częstokroć nie potrafi zaakceptować tego, jak przekłada się to na rzeczywistość (o czym wspomnę na końcu). Czy takie rozdarcie to niekonsekwencja, czy coś dopuszczalnego?

Nie przekonuje mnie przykładowo Protagoras, i to, że człowiek jest miarą wszystkiego. Że prawdziwe jest to, czego dana osoba faktycznie doświadcza, podobnie jak i to, czego doświadcza jej towarzysz, choć tą samą sytuację postrzega inaczej. Dla mnie to nie relatywizm, a subiektywizm. Bo prawda o rzeczywistości jest jedna, a tylko odbiór różny, zależnie od indywidualnych cech percepcji. Kiedy dwie osoby wejdą do jeziora, jedna może powiedzieć, że woda jest ciepła, druga, że jest chłodna i – co ważne – żadna z nich nie skłamie. A przecież prawda o wodzie jest tylko jedna – np. że ma 20 stopni Celsjusza. Reszta jest prawdą o poszczególnych odczuciach tych osób. Czyż nie byłoby lepiej, gdyby jedna z osób powiedziała, że w tej wodzie jest jej w miarę ciepło, a druga, że trochę zimno?

Niemniej przyznaję, że istnieją takie obszary, na których trudno o obiektywne określenie rzeczywistości, dajmy na to: czy coś jest piękne, pachnące, albo smaczne, czy daje przyjemność, bądź przynosi szczęście – bo to już kwestia gustu i upodobań. Podobną trudność stanowi odniesienie się do systemu wartości, sądów moralnych, albo tzw. prawd wiary. Czy zatem to wszystko jest względne?

Odmienna perspektywa zależna jest od wielu czynników, jak choćby od stopnia zaangażowania danej osoby, jej emocji, wrażliwości, wiedzy i doświadczenia, smaku, snobizmu, jej kondycji fizycznej i psychicznej, lub stopnia uwikłania w sytuację… Bywa, że nie tylko różni ludzie postrzegają coś w odmienny sposób, ale zmiana optyki zachodzi u tej samej osoby – po prostu z jakiegoś powodu zaczyna patrzeć na coś inaczej. Mamy tu więc przypadek, kiedy człowiek, będący miarą wszystkich rzeczy, zmienia pogląd. Czy wówczas Protagoras stwierdziłby, iż prawdziwość czegoś może się zmieniać? Jeśli prawdziwość może ulec zmianie, to czy w ogóle istnieje?

Na koniec pozwolę sobie na bardziej prywatne rozterki. Wyobraźmy sobie człowieka, który bardzo cierpi. Pokazuje go telewizja, może nawet przejmujemy się jego losem. A teraz wyobraźmy sobie, że lecimy promem kosmicznym. Spoglądamy z kosmosu na kulę ziemską. Mamy świadomość, że na oglądanych kontynentach są miliardy cierpiących ludzi, a nawet ich nie widać. To pyłki, drobinki, w skali kosmosu nieznaczna ilość materii. Czy nasze spojrzenie na problem tego cierpiącego człowieka nabiera innego zabarwienia? Ile traci na znaczeniu cierpienie jednostki, gdy stanowi ułamek ogólnego cierpienia miliardów istnień? Jakie znaczenie ma kwestia skali i odległej perspektywy? A co będzie, co się zmieni, jeśli tą cierpiącą osobą jest ktoś bliski kosmonaucie…?

Albo inna sytuacja. Tragiczny wypadek za granicą, w którym jednocześnie, w jednym miejscu ginie kilkadziesiąt osób? Media nagłaśniają temat. Władze wysyłają sztab psychologów do rodzin ofiar, opłacają sprowadzenie zwłok z zagranicy, przyznają najbliższym pomoc materialną. Ukazują się wywiady, w których krewni opowiadają o przeżywanej stracie. W tym samym dniu, w którym miała miejsce owa tragedia, w różnych innych miejscach dochodzi na drogach do kilkunastu wypadków, w których łącznie traci życie też kilkadziesiąt osób. Jedyna różnica, to rozproszenie tych wypadków w przestrzeni. Nikt nie wysyła psychologów, nie wspiera finansowo, nie przeprowadza wywiadów… Dlaczego te wypadki mają inną rangę? Dlaczego traktowanie ofiar jednego, dużego wypadku oraz ich rodzin jest inne, niż ofiar i bliskich w tych rozproszonych, osobnych tragediach? Z jakim rodzajem względności mamy tu do czynienia?

Marcin Podolan

Notka o autorze:

Marcin Podolan. Z wykształcenia historyk, przez ponad 20 lat był grafikiem komputerowym, obecnie pracuje w Uniwersytecie Opolskim. Członek Stowarzyszenia Ludzi Aktywnych „Horyzonty” w Opolu, Opolskiego Klubu Fotograficznego, Fotoklubu Opole przy opolskim PTTK oraz Stowarzyszenia Doradztwa Filozoficznego „Pogadalnia” przy Uniwersytecie Opolskim. Refleksyjno-filozoficznej naturze daje upust w tekstach. Oprócz zainteresowań związanych z działaniem w wymienionych organizacjach, realizuje się po trosze jako podróżnik, majsterkowicz i poeta.

Facebook