Ekranowe hity i kity. „West Side Story”
Tym razem Katarzyna Borucka zrecenzowała musicalowy klasyk, ale w zupełnie nowej odsłonie. Za „West Side Story” zabrał się wybitny Steven Spielberg. Czy to film warty obejrzenia?
Spielberg, zagraj to dla mnie jeszcze raz
West Side Story (2021)
reż.: Steven Spielberg
scen.: Tony Kushner
wyst.: Ansel Elgort, Rachel Zelger, Ariana DeBose, David Alvarez, Mike Faist, Rita Moreno,
Nowy Jork, lata 60. Uliczny gang białych, amerykańskich nastolatków – znany jako The Jets – toczy boje z portorykańskimi „rekinami”, gangiem The Sharks. Żadna z grup nie chce zaakceptować swojej obecności ani oddać palmy pierwszeństwa w rządzeniu upragnionym terenem (zachodnia część Manhattanu). Nie chce też zmienić dzielnicy ani swoich przyzwyczajeń. Obydwie bandy, mimo starań, nie są w stanie uniknąć na swej drodze starć z policją, która z satysfakcją informuje wszystkich, że to, o co walczą i tak nie będzie ich – miasto zamierza zrównać z ziemią wspomniane tereny i postawić w tym miejscu kompleks budynków dla bogatej części społeczeństwa. Nie sprawia to jednak, że spór wygasa – wręcz odwrotnie. Na lokalnej potańcówce, liderzy obu skłóconych gangów – zbuntowany Riff (Mike Faist) i pewny siebie Bernardo (David Alvarez), decydują się na ostateczną walkę, uliczną „ustawkę”, która ma zadecydować, który gang utrzyma się na powierzchni. Nim jednak dojdzie do tragicznej w skutkach bójki, przedstawiciele zwaśnionych społeczności – nawrócony z przestępczej ścieżki samotnik, Tony (Ansel Elgort) i niedoświadczona, delikatna Maria (Rachel Zelger) zakochają się w sobie od pierwszego wejrzenia i odkryją, że świat, w którym żyją, nie jest im przychylny. Czy bezgraniczna miłość tej dwójki przezwycięży nienawiść ogółu?
W 1961 roku na ekranach kin pojawił się musical West Side Story, w reżyserii Roberta Wise’a i Jerome’a Robbinsa, będący adaptacją brodaway’owskiej sztuki o tym samym tytule, mocno inspirowanej Szekspirowskim Romeem i Julią. Gwiazdorska, utalentowana obsada (młoda Natalie Wood, Russ Tamblyn czy elektryzująca Rita Moreno) oraz wspaniała muzyka, teksty i choreografia (autorstwa nieodżałowanego Stephena Sondheima i wspomnianego wcześniej Robbinsa) zapewniły filmowi 10 (!) oscarowych statuetek, w tym za Najlepszy Film, Reżyserię czy Aktorkę Drugoplanową (dla Moreno właśnie). To film-gigant, ikona i niekwestionowany klasyk, który oprócz uniwersalnej historii miłosnej, genialnych numerów tanecznych, wspaniałych muzycznie i tekstowo utworów, niesie ze sobą rozważania na temat konfliktów na tle społecznym. Przypomina tym samym, że obydwa jakże intensywne uczucia – miłość i nienawiść – zrodzić się mogą w każdej chwili, w każdym miejscu, epoce i czasie. Kiedy w 2014 roku pojawiły się pierwsze doniesienia o nowej adaptacji West Side Story, wszyscy zadawali sobie pytanie czy warto wskrzeszać musicalowo-oscarową legendę? Czy kolejna wersja szekspirowskiej historii miłosnej, okraszona muzyką i wzruszającymi utworami, ma we współczesnym świecie racje bytu, nawet jeśli zabiera się za nią sam Steven Spielberg? Ten Steven Spielberg?
Jeśli kochacie kino, jeśli kochacie oryginalną wersję, jeśli kochacie musicale jako gatunek i jeśli ta adaptacja to pierwsze wasze zetknięcie się z West Side Story – jest ogromna szansa, że pokochacie ten film. Ta miłosna opowieść została nakręcona z należytym rozmachem i pasją, to kino wielkich emocji i wielkich uczuć, wielkich choreografii i scen. Niezwykle dynamiczny i płynny ruch kamery (genialnie sprawdzający się w sekwencjach tanecznych), zapierające dech zdjęcia czy widoczna rozwijająca się, współczesna technika połączona umiejętnie z mocno wyczuwalnym klimatem retro oszałamiają do tego stopnia, że przez cały czas w głowie tli się tylko jedno pytanie – jak to wszystko jest możliwe? Szukając odpowiedzi, warto pamiętać, że to nie tylko Spielbergowska robota – ukłony należą się przede wszystkim naszemu rodakowi, wielokrotnie nagradzanemu operatorowi Januszowi Kamińskiemu. Właściwie, nie oszukujmy się, tutaj każdemu należą się brawa – zarówno część wizualna, jak i tekstowa (Tony Kushner!) czy muzyczna (Gustavo Dudamel) jest najwyższej jakości. Również bez odpowiednich decyzji castingowych, nowe West Side Story nie osiągnęłoby wiele i byłoby tylko ładnym obrazkiem, a tak – jest historią z krwi i kości.
Rachel Zelger – debiut roku! Rola w Spielbergowskim West Side Story jest jej pierwszą w życiu, a jednak zaledwie 20-letnia aktorka wykazała się ogromnym talentem i wyczuciem – w jej wykonaniu filmowa Maria to chodząca definicja dziewczęcości i niewinności, choć bije z niej jednocześnie nieposkromiona młodość i ciekawość świata. David Alvarez nie portretuje Bernardo jako kolejnego, młodego buntownika jakich jest wielu – bez problemu nadaje mu głębię, wyrazistość, wrażliwość i odgrywa jego historię w sposób bezkompromisowy. Podobnie zachowuje się przed kamerą Mike Faist czyli filmowy Riff – te dwie męskie postaci są najlepiej rozpisane w filmie i zdecydowanie najlepiej zagrane. Powinien się od nich uczyć Ansel Elgort, który na tle całej obsady wypada po prostu blado – choć z roli Tony’ego można naprawdę sporo wycisnąć, to aktor nie daje z siebie zbyt wiele. Trudno uwierzyć, że jego postać miała agresywną, przestępczą przeszłość – na ekranie jest po prostu zwykłym młokosem, który traci głowę dla nowo poznanej dziewczyny. Choć wokalnie i tanecznie radzi sobie całkiem nieźle, to powierzenie mu głównej roli było strzałem w kolano – nie dorównuje w żadnej ze scen poziomowi, który prezentuje reszta aktorów. Być może, najjaśniejszym punktem filmu jest Ariana DeBose jako Anita, dziewczyna Bernarda. Barwna, ambitna, energiczna, pewna siebie aż w końcu: pełna emocji, pasji, wrażliwości i kobiecości. Złożoność tej postaci idealnie oddano na wielkim ekranie teraz, jak i w 1961 roku, z pomocą Rity Moreno. Co więcej, 90 letnia (!) obecnie aktorka, pojawia się w znakomitej formie, w nowym West Side Story, wyśpiewane przez nią „Somewhere”, po prostu chwyta za serce, a wspólna, znacząca scena z filmową Anitą graną przez DeBose, pozostawia pełną salę kinową w grobowej ciszy.
Szczęśliwie, gdy reszta świata zastanawiała się co może wnieść nowego w nasze życia kolejne West Side Story, weteran i mistrz amerykańskiego kina, Steven Spielberg główkował nad tym samym. Reżyserskie starania w tej kwestii są widoczne i przyniosły oczekiwany efekt, gdyż jego wersja nie jest bezmyślną kalką ani bezczelną kopią oryginału, nie jest też rozpędzoną do granic możliwości maszyną do zarabiania pieniędzy. To stojący mocno, na własnych nogach, hołd złożony klasycznemu Hollywood, respektujący musicalowe tradycje. Kreślący wyraźnie i w pełni świadomie granice między teatralnością a realnością, nadający świeże spojrzenie historii sprzed 60 lat. 75-letni (!) Spielberg zabrał się za swoją adaptację z młodzieńczym wręcz zapałem i miłością, i odnalazł się jak ryba w wodzie w gatunku, którego doświadcza pierwszy raz. Musicalowe ramy, bardzo trudne do zrozumienia i jeszcze trudniejsze do filmowego dopasowania – nie są dla niego żadnym ograniczeniem, a jedynie wyzwaniem, któremu sprostał jak nikt inny.
Ocena Kasi: 9/10
autor: Katarzyna Borucka
O autorce: Kasia to wielka miłośniczka kina i zwierząt. W Opolu ukończyła Kulturoznawstwo na specjalności filmoznawczo-teatrologicznej oraz Filmoznawstwo i Wiedzę o Nowych Mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. W czasie studiów aktywnie uczestniczyła kulturalnym życiu Opola i Krakowa, m.in. pracując w Teatrze im. Jana Kochanowskiego, pisząc dla festiwalu Etiuda&Anima czy zajmując się obsługą kina w czasie Kraków Film Festival. Uwielbia amerykańskie kino, szczególnie kino klasyczne oraz kino nowej przygody.
Najnowsze artykuły
- Opolscy policjanci w Auschwitz: Seminarium o prawach człowieka i przeciwdziałaniu dyskryminacji
- Opolska policjantka zdobywa złoty i srebrny medal w biegach przełajowych!
- Policja ratuje "złotego ptaka" z rąk 68-letniego kłusownika
- Brutalny atak w Opolu: dwaj mężczyźni zatrzymani za usiłowanie zabójstwa
- Harcerze na służbie w Szkocji