czwartek, 21 listopada 2024

Pozwólcie im w końcu wyginąć! „Jurassic World: Dominion”

Do kin zawitały dinozaury, wraz z najnowszą premierą Jurassic World: Dominion, a na naszej stronie ukazała się właśnie jego recenzja. Jesteście już po seansie, tak jak my, czy jeszcze wszystko przed wami?

Jurassic World: Dominion (2022)
reż.: Colin Trevorrov,
scen.:  Colin Trevorrov, Emily Carmichael,
wyst.:  Chris Pratt, Bryce Dallas Howard, Laura Dern, Jeff Goldblum, Sam Neil, Mamoudou Athie, DeWanda Wise, Bradley Darryl Wong, Omar Sy, Campbell Scott, Isabella Sermon

Cztery lata po zniszczeniu przez wulkan wyspy Isla Nublar oraz po wielkiej ucieczce dinozaurów z posiadłości Benjamina Lockwooda, świat, jaki znaliśmy, nieodwracalnie uległ zmianie – wymarłe miliony lat temu gatunki zaczęły żyć między ludźmi, dostosowując się, mniej lub bardziej, do warunków jakie im stworzono. W tym samym czasie kierowana poczuciem winy bądź zwykłą, ludzką empatią, Claire Dearing (Bryce Dallas Howard) stara się, tak jak i poprzednio, chronić prehistoryczne zwierzęta przed nielegalnym handlem i wywozem, prowadząc jednocześnie, względnie spokojne życie z byłym trenerem raptorów, Owenem Grady’m (Chriss Pratt) i Macy Lockwood (Isabella Sermon), sprawnie unikając gapiów i niechcianych wizytatorów od czasów dramatycznych wydarzeń na wyspie. Wszystko jednak co do tej pory robili i o co walczyli, staje pod znakiem zapytania, kiedy korporacja BioSyn, prowadzona przez tajemniczego dyrektora generalnego Levisa Dodgsona (Campbell Scott), porywa dla swoich celów i badań Macy (będącą klonem wnuczki Bejamina Lockwooda, Charlotte) i małego velociraptora, Betę (zrodzonego z samicy, bez udziału samca). Dodatkowo – gdyby żywe dinozaury rozproszone po globie nie były wystarczającym problemem – bohaterowie muszą radzić sobie z plagą wielkich, zmutowanych szarańczy, które niszczą wszystkie napotkane na drodze pola uprawne, zagrażając tym samym produkcji i dostawie żywności na skalę światową.

Jeśli po przeczytaniu tego strasznego opisu złapaliście się za głowę, albo chociaż raz przetarliście okulary lub oczy, z czystego, ludzkiego nie do wierzenia, to oznacza, że mieliście reakcję podobną do mojej i większości krytyków na świecie, a także, podobną do naprawdę sporej części zagranicznej i lokalnej publiczności. Najnowsza (i miejmy nadzieje ostatnia na długie lata) część serii Jurassic World, tym razem zwieńczona nazwą Dominion (tłum. kontrola, dominacja, panowanie) jest przykładem największego i najgorszego pisarskiego lenistwa i nie bez powodu zbiera baty, nawet od najwierniejszych fanów – tak złego scenariusza ta franczyza jeszcze nigdy nie widziała. Poprzednie dwie części – choć miały swoje wady i braki oraz luki w scenariuszach – były naprawdę niezłymi widowiskami, które co prawda nie mogły w żaden sposób dorównać klasykowi Spielberga z 1993 roku (Jurassic Park), ale pozwoliły otrzeć fanowskie łzy rozczarowania po jego trzeciej części z 2001 roku (spowodowane m.in. walką Spinozaura i T-Rexa) oraz na nowo zrodzić globalną fascynacje wymarłymi miliony lat temu gatunkami dinozaurów. Jednak trzecia odsłona nowej trylogii – oprócz wyjęcia ze zniszczarki własnego scenariusza i sklejenia fragmentów jak leci – zrobiła coś gorszego, czego robić nie wolno – zakpiła z własnej spuścizny i dziedzictwa.

Reżyser filmu, Colin Trevorrov, zamiast mierzyć siły na zamiary, uznał, że – skoro pragnie epicko zakończyć prehistoryczną trylogię – może pozwolić sobie tym samym na wszystko. Postanowił więc najpierw zepsuć całkiem niezły koncept (zagrożenie ekologiczne spowodowane powołaniem do życia dinozaurów, wątle szyta, ale jednak widoczna krytyka kapitalizmu, motyw ochrony zagrożonych gatunków), by później oszukać widzów co do własnych i zwiastunowych zapowiedzi: najnowsza część obiecywała długo wyczekiwany motyw współistnienia dinozaurów razem z ludźmi, w końcu, nie w wybudowanym specjalnie na tę okazję parku, a w ramach zwykłej/niezwykłej codzienności. Niestety, nic z tego nie wyszło: po paru ujęciach w wodzie, lądzie i powietrzu, wróciliśmy do zamkniętej, strzeżonej przestrzeni, tym razem korporacji BioSyn. I nawet potężnie wzmocniona obsada nie pomogła – aż ciary żenady przechodzą po plecach, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, że oryginalne trio –  dr Alan Grant (Sam Neil), Ellie Sattler (Laura Dern) i Ian Malcolm (Jeff Goldblum) – zostało wciśnięte do tej historii. Więcej, Trevorrov postanowił podzielić scenariusz na dwie ścieżki: a) poszukiwania utraconych klonów i b) walki ze zmutowaną szarańczą, i tą ostatnią przydzielić starym wyjadaczom, co jest jednak trochę scenariuszowym strzałem w kolano, dla obsady zaś strzałem w twarz. Do każdej ze ścieżek  reżyser postanowił dorzucić jeszcze z tuzin innych, mało znaczących postaci, w efekcie czego, większość z nich nas mało obchodzi, a co śmieszniejsze, zaczyna brakować dla nich miejsca w kadrze.

Jurassic World Dominion - finalny zwiastun

Główne gwiazdy filmu – prehistoryczne, majestatyczne dinozaury, dla których przecież idziemy do kina – otrzymują wyjątkowo mało czasu antenowego, a kiedy już się pojawiają na ekranie, można odnieść wrażenie, że ich istnienie w ramach scenariusza zostało nieprzemyślane. Przy żadnym ze znanych nam filmowych gadów – drapieżnej Blue czy samicy T-Rexa – nie ma ciekawej historii, jedynie jakieś słabo zarysowane, urwane wątki. Nowe dla serii dinozaury – Terizinozaur i Pyroraptor – pojawiają się dosłownie na parę chwil, co jest kompletnie niezrozumiałe – obydwa, dzięki swojej oryginalności i świeżości, tworzą z miejsca  szereg świetnych okazji do wykorzystania. Niestety, otrzymujemy z nimi dosłownie dwie dobre sceny (kolejno w dżungli, na paralotni i w jeziorze skutym lodem). Trzeci gad, debiutujący w Jurassic World: Dominion, Gigantozaur, jest wymuszonym w fabule, zwierzęcym antagonistą, którego większego znaczenia w filmie – oprócz bycia kolejnym mięsożercą wzbudzającym strach – próżno szukać. Bardzo dobry okazuje się szaleńczy pościg Atrociraptorów, utrzymany w stylu najnowszych, Bondowskich serii czy ogólnie kina akcji – więcej takich scen pomogłoby chociaż w urozmaiceniu opowiadanej przez reżysera, nudnej i pozbawionej logiki historii.

Dla większości dzieci – w tym moich kochanych siostrzeńców, z którymi miałam wielką przyjemność spędzić seans – to niezaprzeczalnie największy kinowy hit; nieopisany film życia, który właśnie teraz definiuje ich dzieciństwo, tak jak kiedyś moje, na całe lata zdefiniował Jurassic Park. Przy ich pełnych podziwu spojrzeniach, otwartych i zastygłych w zdziwieniu ustach oraz ściskanych w strachu dłoniach, moje zdanie nie ma kompletnie znaczenia – pomimo tak surowej oceny, dla nich, najnowszy Jurrasic World: Dominion, to najszczęśliwsze i najlepsze dziesięć gwiazdek na dziesięć.

Ocena Kasi: 4,5/10

autor: Katarzyna Borucka

O autorce: Kasia to wielka miłośniczka kina i zwierząt. W Opolu ukończyła Kulturoznawstwo na specjalności filmoznawczo-teatrologicznej oraz Filmoznawstwo i Wiedzę o Nowych Mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. W czasie studiów aktywnie uczestniczyła kulturalnym życiu Opola i Krakowa, m.in. pracując w Teatrze im. Jana Kochanowskiego, pisząc dla festiwalu Etiuda&Anima czy zajmując się obsługą kina w czasie Kraków Film Festival. Uwielbia amerykańskie kino, szczególnie kino klasyczne oraz kino nowej przygody.

Facebook