piątek, 22 listopada 2024

TAK SOBIE POMYŚLAŁEM. Zło nie istnieje

Kilka dni temu w Muzeum Śląska Opolskiego odbyło się spotkanie filozoficzne, którego tematem było zło. Postanowiłem do niego nawiązać. Jak zrozumieć zło? Czy ono w ogóle istnieje? Czy przyjęcie którejś z koncepcji zła może mieć taki wpływ na postrzeganie świata, że poczujemy się w nim lepiej?

Okres świąt – a chyba szczególnie bożonarodzeniowy – kojarzy się z czymś dobrym. Przy tej okazji padają życzenia wszelkiego dobra. Można z tego wnioskować, że pozostały czas jest w dobro mniej zasobny, lub bywa tegoż w ogóle pozbawiony. I rzeczywiście, niemal wszyscy – poza nielicznymi szczęściarzami – potrafią wymienić liczne przykłady dotykającego ich zła. I próbują zaklinać rzeczywistość życzeniami: szczęścia, zdrowia, pomyślności, długiego życia, powodzenia, licznych przyjaciół, sukcesów na różnych polach, miłości, pokoju, spełnienia marzeń, bogactwa itp. Każde z tych życzeń jest antonimem jakiejś formy zła, uprzykrzającego ludziom życie. A co byście zrobili, gdyby ktoś powiedział, że tak naprawdę zło nie istnieje?

Na początek spróbujmy jakoś scharakteryzować zło. Sprawa nie jest prosta, gdyż przez tysiąclecia pojawiały się różne koncepcje w tym temacie, często rozbieżne, lub wręcz przeciwstawne. A i obecnie nie ma jednej teorii, mogącej pogodzić wszystkich. Buddyzm mówi o złej karmie. Zaratustra tako rzecze, iż zło i dobro to dwie przeciwstawne pierwotne zasady bytu (jeszcze doń wrócę) co wyznawali też gnostycy, czy manichejczycy. Z kolei Żydzi – czy, jak kto woli, księgi Starego Testamentu – mówią, iż zło na świat sprowadził diabeł (czyli upadły anioł), kusząc Ewę z zazdrości o pozycję człowieka i miłość, którą Bóg darzył ludzi. Podobną koncepcję przyjęli Świadkowie Jehowy, uważając Szatana za sprawcę zła, który skłonił Adama i Ewę do grzechu, wykorzystując wrodzoną niedoskonałość ludzkiej natury.

Wśród pozostałych chrześcijan panuje przekonanie, iż zło jest jedynie brakiem dobra. To pokrywa się z myślą św. Tomasza, według którego złem jest brak tego dobra, które dany byt powinien mieć ze swej natury. Co ja rozumiem w ten sposób, iż jeśli coś jest całe, sprawne, bez oznak starości i zużycia, a działa zgodnie z przeznaczeniem, jest dobre – gdy zaś czegoś mu w tych obszarach brakuje, mamy do czynienia ze złem (do tego też jeszcze nawiążę). Co więcej, chrześcijanie uważają, iż źródłem zła w świecie jest niewłaściwe używanie wolności. Katolicyzm zaś podkreśla, iż zło ma zawsze charakter osobowy w tym sensie, że konkretny człowiek ponosi odpowiedzialność za swoje czyny.

W filozofii, a szczególnie w etyce, zło jest podstawową kategorią moralną. I o filozoficznym podejściu do zła jeszcze wspomnę. Tu tylko przybliżę ogólnie podejście tzw. filozofii teistycznej. W jej ujęciu Bóg chce, aby każdy byt znajdował się w określonym stanie i wówczas mamy do czynienia z dobrem. Złem w odniesieniu do bytu będzie sytuacja, gdy nastąpi zakłócenie tego stanu, jego czasowa nieobecność, lub zupełne nieistnienie. Widać tu podobieństwo do wykładni Tomasza z Akwinu.

Chyba nie popełnię błędu, uznając, że powyższe koncepcje odnoszą się w głównej mierze do tzw. zła moralnego, a to nie jest jedyne. Dlatego myślę, że warto sobie usystematyzować zło. W tym względzie również niełatwo o listę, która zadowoliłaby każdego, ale na czymś przecie musimy się oprzeć. Ja za punkt wyjścia wezmę podział zastosowany przez Leibniza. Wymienił on trzy rodzaje zła:
zło metafizyczne, tj. ogólny brak doskonałości każdego bytu prócz Absolutu
zło moralne, a zatem brak dobra w postępowaniu człowieka, grzech, żądza, głupota
zło fizyczne, czyli brak porządku w naturze, np. kataklizmy, choroby, niezawinione wypadki

Z pewnością większość słyszała pogląd Leibniza, iż Bóg stworzył świat najlepszy z możliwych. W dodatku ponoć występuje w nim tylko niewielki uszczerbek dobra, konieczny do harmonizowania wszechświata. Zdaniem tego filozofa, gdyby ów uszczerbek nie istniał, to ludzie nie mogliby dobrze postępować. Ja jedynie polemizowałbym z tym, że jest on niewielki.

Czyż nie wynika z takiego myślenia, że zła nie ma, lecz wszystko jest dobre, a jedynie ma lub miewa pewne braki.

Spotkałem się z jeszcze innym podziałem zła, też trójstopniowym. Znajdujemy w nim:
zło absolutne, jako metafizyczne i ontologiczne (Metafizyka obejmuje byty istniejące, ale nie tylko materialne, bo i np. duszę, Boga, idee. Ontologia dodatkowo zajmuje się bytami potencjalnymi, które się nie uobecniają, ale mogą zaistnieć)
zło moralne, jako zło radykalne (w ujęciu Kanta „radykalne” oznacza „źródłowe” – wychodząc od słowa „radix” – czyli korzeń)
zło banalne, jako bezmyślne (sformułowała je Hannah Arendt po procesach nazistów)

Zło absolutne

Jeśli chodzi o zło absolutne, wypada przywołać postać Platona. Oczywiście nie jako przykład tego zła, ale jako filozofa, który zajmował się ideą Dobra, a tym samym jego przeciwieństwa. Zarysowuje się bowiem u niego swoisty dualizm. Platon stwierdził, że w świecie można zaobserwować pierwiastek racjonalny, uporządkowany i dobry – przynależny do świata idei – a z drugiej strony pierwiastek chaotyczny, bezkształtny, nieracjonalny i niepodlegający światu idei, mianowicie świat materii. Niektórzy uważają wprost, że platoński świat idei jest dobry, a świat materii jest złem i źródłem zła. Platon wskazuje też na myśl swego nauczyciela, Sokratesa, który uważał, że mądrość jest drogą do poznania Dobra, a gdy człek mądry je pozna, to z oczywistych względów nie wybierze zła. Pamiętam, że ta teoria, jakkolwiek logiczna, wydała mi się przygnębiająca i deprymująca. Skoro bowiem obserwujemy przejawy zła w świecie, oznacza to, że mądrych ludzi w nim niewielu, a w dodatku mi do nich daleko.

Myśl platońską i wątek dualizmu rozwinął w spójną teorię Plotyn i neoplatończycy. Oddalili się jednak od myślenia filozoficznego w stronę teologiczną, a nawet mistyczną. Przede wszystkim postrzegali świat jako hierarchię bytów, które emanują z Absolutu – bytu doskonałego, niepoznawalnego rozumem, nie będącego ani duchem, ani ideą, lecz czystą jednością – Prajednią. Z niej emanują:
świat ducha (idee, które rozum może poznać)
świat duszy (jednostkowe dusze ludzkie)
świat materii (najmniej doskonały w tej hierarchii)

Plotyn uważał, że istnienie zła jest realne, a do tego konieczne, w takim sensie, w jakim istnieją byty konieczne, byty pierwsze. Bardzo obrazowo to wyjaśniał. Widzimy, że jest Dobro, ale widzimy, że nie tylko. Dobro niejako promieniuje, a owo promieniowanie musi mieć swój kraniec. I ten kres, po którym nic już nie może być opromienione musi być złem. Dalej tłumaczy, że to co jest Pierwsze, jest z konieczności, a więc i kraniec tego tak samo jest konieczny. Tym krańcem zaś jest materia, nie posiadająca już nic z dobra. Dlatego zło jest konieczne. A materia jest zła. Trudno mi to pogodzić z obecnym przekonaniem, że wszystkie byty, w tym materialne są dobre przez sam fakt, że istnieją. Owszem, mogą mieć pewne braki (i każdy brak jest cząstkowym złem), ale ponieważ są, stanowią opozycję wobec nieistnienia, czyli całkowitego ich braku, który byłby zupełnym złem.

Wróćmy jeszcze do szkoły neoplatońskiej. Jej przedstawiciele byli przekonani, iż te trzy światy emanujące z Prajedni są wzajemnie powiązane, dzięki czemu z pomocą astrologii i wróżb można odgadywać przyszłość, a poprzez magię wpływać na procesy w wyższych światach. Widać tu tendencję ku mistyce. Niejaki Jamblich uznał ją wręcz za ważniejszą od filozofii w prowadzeniu duszy ludzkiej na powrót do Prajedni. Głosił, że wyemanowały z Prajedni także różne bóstwa, anioły, demony i herosi – a każde z nich można przymusić do określonych działań pewnymi praktykami magicznymi, polegającymi na wcielaniu boskich sił w materialne przedmioty a nawet człowieka. Jeśli dobrze rozumiem, materia uznana za złą otrzymałaby dobre siły z wyższych światów. To brzmi jak jednoczesne ujarzmianie zła z niższego świata i mocy z wyższego.

Niektóre przekonania Jamblicha znalazły odbicie w myśli manichejskiej. Manichejczycy wchłonęli pokrewny światopoglądowo ruch gnostycki i kultywowali pogląd, że świat jest miejscem walki Dobra i Zła. Były to dla nich – podobnie zresztą jak w mazdaizmie i zaratusztrianizmie – dwa przeciwstawne, a co ważne: równorzędne byty, rywalizujące o dominację nad światem. Mieliśmy zatem do czynienia z Królestwem Światła i Ciemności. Warte podkreślenia jest jedno: Król Ciemności aktywnie czynił zło, co oznaczało obecność zła, a nie np. brak dobra.

Zło moralne

W średniowieczu nasz obszar kulturowy zdominowało chrześcijaństwo, marginalizując lub zwalczając innowierców. Do filozoficznych rozważań o złu zostało wprowadzone biblijne pojęcie grzechu pierworodnego. Zmieniło się też ujęcie samego zła. Mit manichejski mówił o dwóch konkurujących, równorzędnych bytach, realnie istniejących (czyli z obszaru dociekań metafizyki). Tymczasem, jak czytałem, zło biblijne miało pierwotnie charakter potencjalny (zatem z obszaru dociekań ontologicznych), a to dlatego, że w raju pierwsi ludzie nie mieli kontaktu ze złem. Zło było nieobecne, ale możliwe – mogące zaistnieć, jeśli prarodzice złamią Boży zakaz i zjedzą owoc z drzewa poznania dobra i zła. Złamanie zakazu urzeczywistniło zło i stało się ono obecne, chociaż tylko w świecie ludzkim, ziemskim, nie zaś boskim.

W moim przekonaniu tkwi tu jakiś błąd logiczny. Skoro istniało drzewo poznania dobra i zła, to jedno i drugie musiało istnieć jeszcze wcześniej, żeby było co poznać. Chyba że może istnieć przedmiot służący do poznawania czegoś, czego nie ma. Gotowy i czekający na moment zaistnienia. Poza tym wąż uosabiał diabła, kojarzonego przecież ze złem i kuszącego do zła. Sam akt kuszenia był nacechowany złem, bo miał zło na ludzi sprowadzić. Czyż nie świadczy to istnieniu zła przed pierwszym grzechem. Mniejsza o to.

Pozwolę sobie na małe wyznanie. Jako człowiek wychowany w duchu religii chrześcijańskiej, a konkretnie w nurcie katolickim – siłą rzeczy przez długi czas przyswajałem ten światopogląd, zanim dowiedziałem się o istnieniu innych. Co za tym idzie przejąłem też funkcjonujące w tym obszarze wyobrażenia o tym, co to jest zło, skąd się bierze i kto ponosi odpowiedzialność za jego występowanie. Pamiętam więc historie biblijne mówiące o Szatanie – czyli dosłownie: Przeciwniku Boga, o upadłych aniołach – czyli diabłach oraz o ich ciągłym zaangażowaniu w kuszenie ludzi do łamania boskich praw. Pouczający mit o Adamie i Ewie wyjaśniał pochodzenie grzechu pierworodnego i skazanie ludzkości na życie w obecności zła. Późniejsze historie z Pisma Świętego przytaczają kolejne przykłady aktywności złych duchów, skierowanej przeciw ludziom. To przecież za sprawą diabła seria nieszczęść spotkała pobożnego Hioba. To diabeł ważył się kusić samego Chrystusa poszczącego na pustyni.

Te opowieści zbudowały we mnie wyobrażenie, iż istnieją dwie przeciwstawne, w dodatku osobowe i inteligentne siły, toczące zmagania o los człowieczej duszy. Że są diabły z Szatanem i Lucyferem na czele, a po drugiej stronie aniołowie stróże – dający nam wsparcie. Trzeba przyznać, wspierający dość nieporadnie, ale to pewnie przez zawężony zestaw dopuszczalnych form i środków działania, z czym diabły nie mają problemu. Te mogą stosować prawie nieograniczony wachlarz metod, więc na różne sposoby kuszą człowieka do złego… Czyli właściwie do czego? Do grzechu, tzn. przekroczenia (myślą, mową, uczynkiem, lub zaniedbaniem) norm stawianych w Boskich Przykazaniach i tym samym oddalenia od Boga.

Czy jednak zastępy anielskie i legiony piekielne, jeśli istnieją, to faktycznie ingerują w moralną sferę życia ludzkiego? Bodaj jako nastolatek spotkałem się z informacją, że zazdrość Lucyfera o miłość, względy i łaski, jakimi Bóg obdarza gadające małpy, skutkowała buntem anioła, upadkiem i skierowaniem wysiłków, by utrudniać duszyczkom wstęp do Królestwa Bożego. Dziś wydaje mi się to mało prawdopodobne. Dobro Absolutu jest nieograniczone, więc ogarnięcie nim ludzi nie wiązało się z uszczupleniem porcji dla aniołów. Sądzę, iż anioły nie miały powodów do zazdrości – zresztą są ponad takie płytkie uczucia i są zbyt mądre, by taką błahostką zaszkodzić swej pozycji. Ale jako szczeniak wierzyłem w to, podobnie jak w mit, że ponoć niektóre anioły zeszły na ziemię by spółkować z niewiastami, co skutkowało karą wydalenia z chórów niebieskich. Strącone stały się diabłami – bez prawa powrotu przed Oblicze Stwórcy. I wtedy, wiedząc, iż człowiek zachował szansę odkupienia, upadłe anioły powodowane zawiścią postanowiły szkodzić rodzajowi ludzkiemu.

Takie opowiastki, plus szereg baśni i legend, w których występują czarty, diabły, czy piekielne moce – sytuują człowieka w roli ofiary jakiegoś spisku. Nie dość, że doskwierało mu zło fizyczne, to jeszcze jego duszę tarmosiły demoniczne siły. I tylko wyjątkowy hart woli, wspartej silną pobożnością, czyste serce, albo niezwykły spryt bajkowego bohatera, ewentualnie trafienie na nierozgarniętego diabła, może uchronić słabą konstrukcję człowieka przed wpadnięciem w sidła zła. Z jednej strony, jakoś ta teoria dwóch obozów: dobra i zła trzyma się kupy – przepraszam: daje pozory sensu, lecz z drugiej strony nauka Kościoła przedstawia się inaczej.

Dopiero jako dorosły dowiedziałem się – w dodatku wcale nie z ust przedstawiciela kleru – że katolickie podejście do zagadnienia zła jest inne. Można rzec, iż przeszedłem podobną przemianę, jak św. Augustyn, który początkowo był manichejczykiem, uznającym dualizm, a po przejściu na chrześcijaństwo odrzucił tą koncepcję na rzecz wizji świata, w którym nie ma zła absolutnego, tylko mniejsze, lub większe dobro. Jak pisał, człowiek obdarzony wolną wolą może wybierać; jeśli wybierze większo dobro, to wybór pokryje się z wolą Boga, a jeśli mniejsze – wtedy stanie się moralnie zły. Ta zdolność do zła moralnego jest właśnie konsekwencją grzechu pierworodnego. Zło zaś jest tylko zepsuciem dobra. I jak tu pogodzić ze sobą z jednej strony to, że Kościół nie zaprzecza diabelskiemu kuszeniu, że uznaje za realne opętanie przez demona – i z drugiej to, czego nauczają tacy Doktorzy Kościoła, jak Augustyn z Hippony, czy Tomasz z Akwinu.

Ponieważ pojawił się przed chwilą wątek wolnej woli, nie sposób nie wspomnieć o przemyśleniach Immanuela Kanta. On także odrzucił ideę zła absolutnego na rzecz moralnego, które nazwał radykalnym (czyli pochodzącym z korzeni, ze źródła). To w naturze człowieka znajduje się owo źródło zła radykalnego. Nie utożsamiał jednak zła z jakimś brakiem bytu. Zło jest stałą możliwością odstępstwa od prawa moralnego. Nie jest wobec tego złem metafizycznym, lecz ontologicznym (jest potencjalne). Mimo, że Kant sytuował zło w naturze ludzkiej, nie chodziło mu o to, że człowiek jest z natury zły. W ogóle nie da się orzec, czy jest z natury zły, czy dobry. Zło jest czymś wrodzonym, głęboko immanentnym i człowiek po prostu ma pewne skłonności do zła.

Decydująca jest właśnie wolna wola. Człowiek powinien się nią kierować, wykorzystując swój rozum praktyczny. Wola zaś musi być umocowana w sferze moralnego sumienia. Wtedy wybory prowadzą człowieka ku wolności i dobru. Jeśli nie jest umocowana w moralnym sumieniu, człowiek posiada swobodę działania, lecz nie czyni dobra. Widać z tego, że wolna wola może prowadzić do zła radykalnego lub dobra moralnego. W konsekwencji wola może stać się dobrą wolą, lub złą. Sam człowiek nie jest zły. To jego czyny podlegają ocenie moralnej. Co ciekawe, według Kanta należy oceniać każdy czyn z osobna, tak jakby człowiek dokonał go w stanie niewinności. Nie ważne są jego wcześniejsze poczynania. Ocenia się poszczególny uczynek.

Zło banalne

Teoria zła banalnego jest stosunkowo świeża. Jej pierwociny, jeszcze nie określane tym mianem, niektórzy widzą w filozofii Fryderyka Nietzchego. Ogłosił on, że Bóg umarł, a człowiek znajduje się poza dobrem i złem, których rozróżnianie ma źródło w kulturze, realizującej swoje interesy. Człowiekowi narzucany jest pewien system wartości, przez co traci wolność.

Autorką terminu i spójnej koncepcji zła banalnego była Hannah Arendt. Początkowo sama też nie używała takiego określenia, lecz posługiwała się terminem zła radykalnego. Nieco inaczej jednak je interpretowała, odwołując się do jej współczesnych przykładów, do obserwowanych totalitaryzmów, ujawniających coraz gorsze postaci zła. Pojawia się u niej pojęcie totalnego panowania, które narzuca jedyny słuszny system wartości. To z kolei zmierza do pełnej eliminacji różnorodności i odmienności ludzi. Wszyscy mają być tacy sami. Aby to osiągnąć wystarczy ubezwłasnowolnić myślenie człowieka w takim stopniu, żeby jego działania sprowadzały się do czystych odruchów. Zupełnie bezrefleksyjnych.

Sukces totalnego panowania prowadzi do tego, że siła ludzkiego sumienia stała się mniej jednoznaczna, lub wręcz w ogóle wątpliwa. Z czasem pojęcie zła radykalnego zmieniało się u tej filozofki i ewoluowało. Dla niej zło też nie jest autonomicznym bytem. O ile jednak u Kanta zło pokrywało się ze świadomym, racjonalnym odstępstwem od prawa moralnego, o tyle u Arendt zło może wynikać z bezmyślności. I to określiła pojęciem zła banalnego. Takiego, w którym człowieczeństwo zostaje zawieszone, jakby moralność wcale nie istniała. U Kanta wolna wola odrzuca prawo moralne, u Arendt człowiek dokonując wyboru może nawet nie dostrzegać istnienia tego prawa – zatem nie dopuszcza się jego świadomego odrzucenia. Zło nie byłoby zatem odstępstwem od pewnego zakresu prawa, lecz przekraczałoby wszelkie granice. Przykładowo dochodziło do tego w obozach koncentracyjnych, gdzie przekroczono wszelkie kategorie moralne. Dlatego konieczne było nadanie złu nowej nazwy.

Przełomem w banalizacji zła był proces nazisty – Adolfa Eichmanna. Pomimo że odpowiadał za niewyobrażalne zbrodnie, na sali sądowej nie widać w nim było niczego szczególnego. Żadnej demoniczności, żadnego okrucieństwa w charakterze. Filozofka nabrała przekonania, iż zło nie ma żadnej głębi, żadnego szatańskiego wymiaru. Przy tym na swój sposób urąga myśli, bo ta potrafi sięgać do korzeni i szukać głębokiego sensu, a w zestawieniu ze złem jałowieje, bo dotyka nicości. Przyczyną cierpień w czasie obu wojen światowych była właśnie bezmyślność, gdyż ona wyłącza elementarne odczucia człowieczeństwa, poszanowanie drugiego człowieka i jego godności. Człowieka bezmyślnego nie gnębią wyrzuty sumienia, gdyż nie kieruje się prawem moralnym, wymagającym pewnej refleksji.

Dziura w moście

Po tej dawce poważnych teorii dotyczących zła, moje porównanie może wydać się błahe. Niemniej nie będzie chyba lepszej okazji by się nim podzielić. Osobiście najsilniej do mnie przemawia podejście Leibniza, zarówno jego trójstopniowy podział zła jak i koncepcja najlepszego z możliwych światów. Przekonuje mnie też idea, że zło jest większym, lub mniejszym uszczerbkiem dobra.

Wyobrażam sobie zło, jako dziurę w moście. Można ją zobaczyć, ale nie da się jej pochwycić i przenieść, jak przedmiotu, nie sposób potraktować jej, jako coś, choć przecież jakoś istnieje. Nie jest bytem, który czyni część mostu niewidoczną, albo ją zastępuje. Mimo to, ma swój rozmiar, kształt, krawędzie… i skutkuje nieszczęściem kogoś, kto w nią wpadnie. Im większa jest dziura, czyli im więcej mostowi brakuje, z tym większym złem mamy do czynienia. Zupełny brak mostu jest wobec tego największym złem, jakie może spotkać most. I tych, którzy liczyli na korzystanie z niego.

Kiedyś szukałem wytłumaczenia, dlaczego zło dotyka ludzi, którzy nijak nie zasłużyli na nie. Bywa, iż kierujemy to pytanie do Boga, nie rozumiejąc, jak mógł na to pozwolić. Jeśli świat jest najlepszą wersją, jaka była możliwa, to być może da się wytłumaczyć wszelkie zło, jakie na nim obserwujemy. Dajmy na to śmierć kogoś, kto uchodził za dobrego, albo jakiejś niewinnej dzieciny. Powiedzmy taka miła pani w średnim wieku, kochająca dzieci i koty, pomocna dla sąsiadów, prowadząca zdrowy tryb życia, silna, sprawna, aktywna – nagle zapada na ciężką chorobę i umiera. Wydaje się to pozbawione sensu i jest niepotrzebną traumą dla jej bliskich. Ale może gdyby żyła dzień dłużej, weszłaby pod nadjeżdżającą ciężarówkę, której kierowca wykonując gwałtownie manewr wymijający wpadłby na grupę dzieci…

Może z boskiej kalkulacji wynikało, że wezwanie do siebie tej kobiety i przyprawienie o ból i zgryzotę jej bliskich, oszczędzi lub uratuje życie większej liczbie innych ludzi. Dlaczego Bóg nie miałby być utylitarystą. Jemu wychodziłoby to najłatwiej. Jako wszechwiedzący potrafiłby zobaczyć każdy splot wydarzeń, ze wszelkimi możliwymi scenariuszami następstw. A jako najsprawiedliwszy, wiedziałby, co obłożyć dopustem bożym, kogo wezwać do siebie (naszym zdaniem przedwcześnie), a komu dać wiele czasu, by mógł przysłużyć się światu – często w niepojęty dla nas sposób.

Czego sobie życzyć w te święta? Oby boski plan, jak najrzadziej dotykał nas przykrymi skutkami. Obyśmy potrafili rozsądnie korzystać z wolnej woli. Niechby jak najrzadziej spotykało nas mniejsze dobro. A już kończąc, wróćmy jeszcze na most. Symbolizuje on to, co łączy. W takim razie życzę wszystkim jak najmniej dziur w mostach.

Marcin Podolan

Notka o autorze:

Marcin Podolan. Z wykształcenia historyk, przez ponad 20 lat był grafikiem komputerowym, obecnie pracuje w Uniwersytecie Opolskim. Członek Stowarzyszenia Ludzi Aktywnych „Horyzonty” w Opolu, Opolskiego Klubu Fotograficznego, Fotoklubu Opole przy opolskim PTTK oraz Stowarzyszenia Doradztwa Filozoficznego „Pogadalnia” przy Uniwersytecie Opolskim. Refleksyjno-filozoficznej naturze daje upust w tekstach. Oprócz zainteresowań związanych z działaniem w wymienionych organizacjach, realizuje się po trosze jako podróżnik, majsterkowicz i poeta.

Facebook