sobota, 23 listopada 2024

TAK SOBIE POMYŚLAŁEM. Ulotne piękna tchnienie

Rozmawialiśmy kiedyś w gronie filozofów o utrapieniu, jakim jest uroda. Czy starania czynione wokół piękna fizycznego, trud jego podtrzymywania, to tylko próżność? Czy dbałość o  swoją powierzchowność może mieć coś wspólnego z pięknem wewnętrznym? A z drugiej strony: czy piękno duchowe zawsze ma znamiona cnoty, czy też można popaść w swoisty duchowy narcyzm?

Odpacykowani

Podczas owego spotkania, którego tematem było brzemię urody, ujawniło się wyraźne rozróżnienie między urodą a pięknem. Najwyraźniej większość zebranych traktowała urodę, jako termin węższy, dotyczący przede wszystkim ludzkiego wyglądu – z czym trudno się nie zgodzić. Niemniej kiedy z moich ust padało pojęcie piękna – jako zamiennik, czy synonim – pojawiała się korekta, że rozmawiamy o urodzie. Trudno było, wobec takiego stawiania sprawy, mówić np. o pięknie wewnętrznym.

A przecież pielęgnowanie i utrzymywanie w dobrym stanie piękna duchowego – to też obciążenie. Chęć sprostania wewnętrznym kryteriom też może okazać się brzemieniem. Jednak użycie zwrotu uroda wewnętrzna, albo uroda duchowa wydało mi się sztucznie brzmiące, więc nie rozwijałem wątku w tą stronę. Teraz trochę żałuję. Nie doczekałem się też opinii, czy troska o piękno fizyczne, zwykle kojarzona z próżnością, a nieraz powiązana nawet narcyzmem – czy dbałość owa, może mieć coś wspólnego z pięknem wewnętrznym. Nieśmiało wysuwam tu tezę, że tak. Jeżeli ktoś dba o siebie kompleksowo, z troską podchodzi do wszystkich aspektów swej egzystencji, kocha siebie (ale w tym zdrowym wymiarze), darzy szacunkiem siebie, jako całość – to z pełną świadomością będzie zabiegał o urodę duszy i urodę ciała.

I twierdząco wypada także odpowiedzieć na pytanie, czy można popaść w duchowy narcyzm. Bo tak, jak można mieć wypaczone mniemanie o sobie pod względem urody fizycznej, talentów, ważności, tak i pod względem swego intelektu, czy piękna swej duchowości. To, co nie piękne wyraża się przez asymetrię, dysproporcje, dekompozycję i dysharmonię. Dotyczy to zarówno przejawów urody fizycznej, jak metafizycznej. Wewnętrzny bałagan zatem również wymaga uporządkowania. Choć niektórzy zadają sobie tylko taki trud, jaki wystarczy na zrobienie powierzchownego makijażu. Niestety, pacykowaną duchowość trudniej zdemaskować; skąd bowiem wziąć stosowne płyny micelarne i jak niby ich użyć.

Piękna przemijanie

Zagadnienie piękna doczekało się wielu opracowań. Nie mnie się z tym mierzyć. Chciałem za to podjąć inny wątek, ale najpierw mały wtręt: inna rzecz „piękno” a inna „coś pięknego”. Piękno, jako idea, czy pojęcie być może jest trwałe i niezmienne. Co się zaś tyczy rzeczy i osób, to za zwyczaj piękne bywają – i swoje „piękno” (rozumiane jako cecha), z różnych powodów tracą.  Piękno można też zyskać. Nabywanie piękna przez rzeczy lub osoby to jednak już zupełnie inny temat. Ja zaś podzielić się chciałem refleksjami i wątpliwościami dotyczącymi przemijania piękna.

Gdy pada słowo: piękno – zwykle albo uruchamia się w moim umyśle tryb definiowania pojęcia, albo przywołuję w pamięci zasady kompozycji i kanony, jakie pozwalają określić coś tym mianem. Najczęściej bowiem na hasło: piękno, pojawia się odzew w postaci myślenia o tym, co piękne jest, względnie czym piękno jest. Celowo użyłem takiego szyku wyrazów, by podkreślić owo: jest. Bo odnosząc się do piękna, chyba większość z nas ma tendencję, by traktować je jako coś aktualnego, dzisiejszego, trwającego współcześnie. Osadzeni w teraźniejszości, patrzymy na taki świat, jaki nas otacza i te jego akcenty piękna, jakie w nim zastajemy. Rzadziej myślimy o tym, co piękne było kiedyś, w innych okolicznościach, dla innych ludzi… albo z jakiego powodu nie spełnia właściwych kryteriów i nie jest uważane za piękne obecnie.

Poeta pisał: Wszystko, co piękne jest, przemija. No, z drugiej strony, to co szpetne również. Skupmy się jednak na pięknie. Czy piękno przemija wyłącznie wtedy, kiedy to, co piękne brzydnie? Kiedy,  powiedzmy, starzeje się, psuje, niszczeje, traci proporcje i harmonijny układ tworzących go elementów…? Na pewno nie tylko. Czy o przemijaniu piękna decyduje zmiana kanonu, panującej mody, opinii krytyków i znawców? Z pewnością też. A może coś przestaje być piękne, gdy po prostu przestaje się podobać – nawet wówczas, gdy samo w sobie nie zmieniło się ani na jotę?

Poza pięknem fizycznym, którego powabem karmi się wzrok, lub dotyk, doceniamy też piękno w innej postaci. Przykładowo dzieła muzyczne, albo literackie… Te nie niszczeją, nie więdną, nie imają się ich zmarszczki, ni rysy, nic nie burzy ich struktury, nie narusza kompozycji. Tymczasem ich urok także bywa ulotny. Podobnież ulotna bywa piękna woń, która niegdyś zachwycała, a dziś tylko przypomina o tym zachwycie.

No, a co ze szczególnym rodzajem piękna, tym metafizycznym? Jakie prawa rządzą pięknem duchowym? I jakie jego konsekwencjami, owocami w postaci pięknego czynu, pięknej przyjaźni, pięknej myśli itp. Gdy dotychczasowe piękno wewnętrzne przestaje się podobać, to czy z takich samych przyczyn, jak uroda zewnętrzna?

Oddychanie pięknem

Bywają takie przeżycia, które trudno powtórzyć, mimo odtwarzania wszystkich okoliczności, jakie towarzyszyły temu pierwszemu. Możemy wrócić o tej samej porze roku, w taką samą pogodę, na ten sam pagórek i spojrzeć na tak samo kwitnące wrzosowiska, a jednak nie doznać tego samego oczarowania, co za pierwszym razem. Poetka pisała: Nic dwa razy się nie zdarza. Czy istotnie chodzi o niepowtarzalność rzeczywistości? Czy rozstrzygające są trudno uchwytne niuanse: inna siła i temperatura wiatru, albo układ i koloryt chmur, inny zestaw dźwięków w otoczeniu, odmienna kombinacja zapachów…

A może przyczyna tkwi w duszy obserwatora. Jeśli od tego pierwszego, dziewiczego doznania, minął dajmy na to rok, lub więcej – to może być to już inny człowiek, zmieniony, bogatszy o jakieś doświadczenia. Mógł powtórnie przybyć z innym nastawieniem na odbiór, z innymi myślami zaprzątającymi głowę, inną otwartością na bodźce. Mógł w końcu pojawić się wręcz z pewnymi oczekiwaniami wobec tego, co dotąd pielęgnował w pamięci. Jeśli zaś ten obraz został wyidealizowany, to rzeczywistość może mu nie dorównać.

Dobrze, a co jeśli ten pierwszy raz był dzień wcześniej? Zaś kolejnego dnia widok, choć również radujący i urzekający, nie wywołuje już identycznego stanu, nie zapiera tchu, nie ma w sobie takiej intensywności… Czy ta jedna doba mogła człowieka odmienić? Czy też znaczenie miał efekt zaskoczenia? Ile wystarczy, aby obcowanie z pięknem spowszedniało? Co musi się stać ze zmysłami, aby zmieniło się poczucie estetyki, ażeby urodziwy krajobraz, lub pełna wdzięku muzyka, przestały na kogoś oddziaływać? Czy odpowiedź leży w tym, iż do pewnych bodźców człowiek się przyzwyczaja?

Możliwe, iż niektóre sytuacje przypominają oddychanie – nasz pierwszy oddech, ten przy urodzeniu, to szok, a każdy kolejny to już coraz większa rutyna. I w zasadzie wszystkie oddechy są równie ważne, bo nie pozwalają się udusić. A jednak po pewnym czasie trzeba albo dramatycznej walki o haust powietrza w warunkach zagrożenia, albo szczególnego skupienia się na oddechu, żeby go docenić.

Marcin Podolan


Notka o autorze:

Marcin Podolan. Z wykształcenia historyk, przez ponad 20 lat był grafikiem komputerowym, obecnie pracuje w Uniwersytecie Opolskim. Członek Stowarzyszenia Ludzi Aktywnych „Horyzonty” w Opolu, Opolskiego Klubu Fotograficznego, Fotoklubu Opole przy opolskim PTTK oraz Stowarzyszenia Doradztwa Filozoficznego „Pogadalnia” przy Uniwersytecie Opolskim. Refleksyjno-filozoficznej naturze daje upust w tekstach. Oprócz zainteresowań związanych z działaniem w wymienionych organizacjach, realizuje się po trosze jako podróżnik, majsterkowicz i poeta.

Facebook