Filmy na celowniku. Święta nie tylko z Kevinem!
Filmy świąteczne, które spora część z nas po cichu wielbi lub głośno krytykuje, to już osobny gatunek i pewien fenomen kulturowy. Jeszcze dekadę temu mieliśmy zaledwie parę sprawdzonych tytułów, rokrocznie emitowanych w telewizji, zaś współcześnie obserwujemy jak co roku pojawia się w kinie nowy, bożonarodzeniowy tytuł, ubiegający się o miano kolejnego klasyka.
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia, w poniższym zestawieniu przygotowałam dla was trzy tytuły, które są obecnie moimi ulubionymi świątecznymi propozycjami – tymi, do których najchętniej i najczęściej wracam, które oglądam z ciepłą herbatą w dłoni. To także dość zróżnicowana lista –znajdziecie na niej film klasycznej ery Hollywood, świąteczną mieszankę horroru i komedii oraz niezwykle udaną i mądrą animację dla dzieci (i dorosłych). Zabrakło innych, kochanych przeze mnie klasycznych oczywistości, takich jak niezliczone wersje Dickensowskiej Opowieści Wigilijnej czy dwie przygodowe części Kevina, rewelacyjna Szklana Pułapka (Die Hard), urocze i romantyczne Holiday, bo przecież wszystkie te tytuły znamy i oglądamy z nostalgią w sercu co rok – nie trzeba ich nikomu polecać. Zaczynamy więc klasykiem i lecimy do współczesności. Wesołych świąt!
To wspaniałe życie (It’s a Wonderful Life), 1946
Film Franka Capry z 1946 roku zyskał zasłużenie miano filmu kultowego i otoczony jest niegasnącą miłością oraz uwielbieniem w Stanach Zjednoczonych w równym stopniu (jeśli nie większym) jak u nas Kevin sam w domu. To świąteczny klasyk, bez którego Amerykanie nie wyobrażają sobie wigilijnego wieczoru. Nie ma się czemu dziwić – o tym filmie można mówić godzinami, rozkładając na czynniki wszystko to, co sprawia, że od 75 lat To wspaniałe życie pozostaje ponadczasowym filmem świątecznym, choć w dniu premiery nie wzbudził tak wielkiego zachwytu. Jego fabuła jest dosyć prosta: poczciwy, uczciwy i pełen marzeń George Bailey (niezapomniany James Stewart) przejmuje po swoim zmarłym ojcu firmę udzielającą pożyczek budowlanych. Dzięki swojej wzmożonej aktywności i niekończącej się empatii, pomaga mieszkańcom niewielkiego Bedford Falls, w spełnieniu ich marzeń o lepszym życiu. Dopiero po czasie zdaje sobie sprawę, że nie zrobił niczego dla siebie – nigdy nie wyruszył w wymarzoną podróż, nie zwiedził żadnego kraju, nie opuścił swojego rodzinnego miasta, ponieważ zawsze poświęcał się dla innych. W swoim mniemaniu, choć pomógł niezliczonej ilości osób, czuje, że niczego nie osiągnął; wszystko co do tej pory robił, robił z myślą o innych – nigdy z myślą o sobie. Kiedy więc w Wigilię Bożego Narodzenia dowiaduje się, że w firmowej kasie brakuje 8 tysięcy dolarów, kompletnie się załamuje i – pomimo że ma wielu przyjaciół, wspaniałą żonę i gromadkę dzieci – postanawia zakończyć swoje życie. W tym czasie na Ziemie zostaje zesłany anioł imieniem Clarence, który ma pokazać George’owi jak wyglądałby świat, gdyby ten nigdy się nie urodził.
To wspaniałe życie z łatwością można by było wrzucić do wora z sentymentalnymi filmami pełnymi tandetnych, łzawych klisz, jednak to wysoka jakość reżyserii i scenariusza oraz rewelacyjna gra aktorska (zapewniona gwiazdorską obsadą) ugruntowały dzieło Franka Capry na pozycji numer jeden wśród świątecznych hitów wszech czasów. To piękna, chwytająca za serce, ciepła i ponadczasowa historia o wiecznie żywym duchu amerykańskiej społeczności, o chęci niesienia pomocy na wielu jej poziomach, w końcu o godzeniu się z samym sobą, ze swoim życiem, niezależnie od tego co przyniosło i co może przynieść oraz o braniu go przede wszystkim takim, jakim jest. Ten film, jak żaden inny, podnosi na duchu i pomaga odnaleźć sens życia tam, gdzie już dawno przestaliśmy szukać.
Krampus. Duch świąt (Krampus), 2015
Jeśli myślicie, że magii świąt Bożego Narodzenia nie można połączyć z gatunkiem jakim jest horror, oznacza to co najmniej trzy rzeczy: macie zbyt małą wyobraźnie, nie pamiętacie hitowej historii o uroczym, włochatym Gizmo i jego pobratymcach w rewelacyjnym Gremliny rozrabiają i w końcu, nie oglądaliście fantastycznego Krampusa. Film Michaela Dougherty’ego z 2015 roku zdaje się być zapomnianą nieco propozycją wśród świątecznych tytułów, a wielka to szkoda, bo genialnie łączy ze sobą komediową lekkość sytuacji i dialogów z mrokiem ciężkiego, horrorowego klimatu. Potworna postać Krampusa, wywodząca się z austriackiego folkloru, jest najprościej rzecz ujmując przeciwieństwem świętego Mikołaja – podczas gdy poczciwy staruszek w czerwieni nagradza grzeczne dzieci na całym świecie, demoniczne monstrum karze wszystkie te, które na prezenty nie zasłużyły. Jaki jest tej historii początek? Na trzy dni przed świętami, poznajemy rodzinę Engelów, która czeka aż reszta familii zjedzie się do ich domu. Nie jest to jednak wyczekiwana z utęsknieniem wizyta, a raczej smutny obowiązek, którego ciężaru żaden z członków – ani ojciec Tom (AdamScott), matka Sarah (Toni Colette) czy dzieciaki Max i Beth (Emjay Anthony i Stefania Owen) – nie chce już dźwigać. Po serii intensywnych, rodzinnych kłótni, zmęczony już wszystkim nasz główny bohater Max, kompletnie traci wiarę w magię świąt. W przypływie gniewu drze napisany przez siebie list do świętego Mikołaja. Jeszcze nie wie, że jego symboliczny gest wywoła lawinę niebezpiecznych, groźnych zdarzeń i przywoła na siebie najgorszego, świątecznego demona – Krampusa.
Cała plejada świątecznych kreatur – od przerażającego bałwana, który nagle pojawił się przed domem, przez agresywne, świąteczne miśki i pajace, po atakujące zewsząd korzenne pierniki – nadaje filmowi horrorowo-komediowego, groteskowego wręcz wydźwięku. Kiedy zaś pojawia się najgroźniejszy z nich, tytułowy Krampus, prawdziwy duch świąt, mamy do czynienia z grozą najwyższej jakości. Dzięki zastosowaniu praktycznych efektów specjalnych i ograniczeniu CGI do minimum, seans filmu Michaela Dougherty’ego to czysta przyjemność, którą polecam zafundować sobie w świąteczny wieczór.
Klaus, 2019
Zawsze mam pewien dystans do animacji świątecznych – bardzo często zdarza się, że są mocno przesadzone, szczególnie w formie opowiadanej historii (mają więcej lukru niż grudniowe pierniki) albo w kwestii wizualniel kompletnie nie są po drodze z moimi upodobaniami. Netflixowy hit z 2019 roku. w reżyserii Sergio Pablosa, z powodzeniem sprostał nie tylko moim wygórowanym oczekiwaniom – Klaus z miejsca stał się najchętniej oglądanym numerem jeden na popularnej, streamingowej platformie. Nie dziwota, ponieważ animacja niesie ze sobą uniwersalną wiadomość, która dociera do dzieci i dorosłych: jeden, dobry uczynek prowadzi do następnego, co dobrego może więc przynieść seria pozytywnych gestów? Dowiaduje się o tym główny bohater, młody Jesper Johansen – rozpieszczony, samolubny i leniwy adept Królewskiej Akademii Pocztowej. Miesiącami nie wykazuje się w pracy niczym chwalebnym: nieśpieszny sposób przekazywania listów, chaotyczność i pobieżność doręczania paczek, a więc najzwyczajniej w świecie brak zainteresowania własną pracą, to jego znak rozpoznawczy. Wynika on z faktu, że jego ojciec zajmuje wysokie stanowisko w akademii, a to – według Jespera – pozwolić ma na wolność i niewielkie zaangażowanie. Ojciec młodego listonosza, rozczarowany po raz kolejny jego zachowaniem, wysyła syna do oddalonej o setki, tysięcy kilometrów miejscowości Smeerensburg, gdzie żadna placówka pocztowa nie działa, a o jakichkolwiek listach nie słyszano od lat. Zadaniem Jespera będzie rozruszanie interesu, pogodzenie skłóconych ze sobą mieszkańców miasteczka i – co okaże się nieco później – dostarczenie setki zabawek, zrobionych ręcznie przez samotnego, pochmurnego starszego mężczyznę, mieszkającego głęboko w lesie.
Ponadczasowy wydźwięk animacji (która jest alternatywną wersją początków historii świętego Mikołaja) pozwala na wielopokoleniowe radowanie się ze wspólnego seansu. Twórcy Klausa zdecydowanie włożyli dużo serca w swój film: widać to w każdym dopracowanym kadrze, pięknych detalach, wszystkich kolorach i cieniach, zabawnych i wzruszających dialogach, ciekawych postaciach. W morzu wielu przeciętnych, świątecznych filmów i przesłodzonych, nic nie wnoszących animacji, netflixowa produkcja wyróżnia się i wciąż nie traci na świeżości. Marvel może się schować – to najlepsze origin story od lat.
autor: Katarzyna Borucka
O autorce: Kasia to wielka miłośniczka kina i zwierząt. W Opolu ukończyła Kulturoznawstwo na specjalności filmoznawczo-teatrologicznej oraz Filmoznawstwo i Wiedzę o Nowych Mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. W czasie studiów aktywnie uczestniczyła kulturalnym życiu Opola i Krakowa, m.in. pracując w Teatrze im. Jana Kochanowskiego, pisząc dla festiwalu Etiuda&Anima czy zajmując się obsługą kina w czasie Kraków Film Festival. Uwielbia amerykańskie kino, szczególnie kino klasyczne oraz kino nowej przygody.
Najnowsze artykuły
- Opolscy policjanci w Auschwitz: Seminarium o prawach człowieka i przeciwdziałaniu dyskryminacji
- Opolska policjantka zdobywa złoty i srebrny medal w biegach przełajowych!
- Policja ratuje "złotego ptaka" z rąk 68-letniego kłusownika
- Brutalny atak w Opolu: dwaj mężczyźni zatrzymani za usiłowanie zabójstwa
- Harcerze na służbie w Szkocji