Cierpienie ponad wszystko. „Dzisiaj spisz ze mną” (2023)
Jest to jedna z najgorzej ocenionych przez Kasię produkcji filmowych. Czy słusznie? Zapraszamy do najnowszej recenzji Kasi nt. netfliksowej produkcji.
Dzisiaj spisz ze mną (2023)
reż.: Robert Wichrowski
scen.: Anna Janyska
wyst.: Roma Gąsiorowska, Maciej Musiał, Wojciech Zieliński, Ewa Wencel, Jack Koman
Nina (Roma Gąsiorowska) to z pozoru kobieta spełniona: matka dwóch córek i żona przedsiębiorczego Maćka (Wojciech Zieliński), redaktorka prosperującej redakcji, niezależna, pracowita, zadbana, zamożna. Szybko okazuje się, że jest także zmęczona i rozczarowana 9-letnim małżeństwem, do którego wkradła się rutyna, nuda, brak zrozumienia i że życie, na które się zgodziła, nie jest tym, którego chciała. Niespodziewanie w jej redakcji pojawia się nowy pracownik, asystent, dużo młodszy Janek (Maciej Musiał), z którym kiedyś łączyło ją uczucie i wspólne plany na przyszłość. Czy to początek wyczekiwanych zmian w życiu Niny, czy zapowiedź nadchodzącej lawiny kolejnych problemów?
Historia (oparta na książce o tym samym tytule) stanowiła ogromny, filmowy potencjał i dobry punkt wyjścia do zakotwiczenia niewidzianego dawno na polskich ekranach filmu obyczajowego. Dobra obyczajówka, czy prawidłowo skonstruowany dramat będzie w stanie dźwignąć problemy bohaterów, ich rozterki, zwątpienia i decyzje, na poziomie, którego np. komedia romantyczna, tak ukochana przez polskich twórców, nigdy nie osiągnie i do którego nigdy nie będzie aspirować; w dobrych rękach gatunek pozwoli rozwinąć skrzydła, zaintrygować widzów i zaangażować w przedstawianą historię. Losy miłosnych trójkątów przerobiliśmy już w różnych konfiguracjach – całkiem niedawno w erotyczno-teledyskowym klimacie niemożebnie męczących 365 dni, więc odejście w kierunku bardziej poważnych tonów, należałoby przyjąć z otwartymi ramionami, jednak film Roberta Wichrowskiego, wyprodukowany dla Netflixa, mocno zawodzi i zatrzymuje się tylko na etapie obietnicy.
Problemów mamy tu wszak wiele – zarówno na poziomie scenariusza, jak i jego realizacji. Niespełniona kobieta w beznamiętnym małżeństwie z mężczyzną, który jej kompletnie nie dostrzega, z codziennie piętrzącymi się obowiązkami, w życiu, które ją zawiodło i rozczarowało – idealne podłoże do dalszego rozwinięcia akcji, Wszystkie znaki na ziemi i niebie mówią nam, że mąż bohaterki jest człowiekiem, którego nie można polubić – prezentowany jako samolubny, egoistyczny buc (na wszelkich poziomach i kryteriach), jest ostatnią osobą, z którą matka dwójki dzieci chciałaby być. Ba, nawet i ta bezdzietna mogłaby go sobie odpuścić – wiecznie zajęty, nie zwraca uwagi na szczegóły i rzeczy ważne, seks jest dla niego tylko „szybkim numerkiem” lub „nagrodą, na którą sobie zasłużył”. Co więcej, od lat, co rok, jeden miesiąc poświęca na samotny wyjazd na Islandię, zostawiając rodzinę samą sobie, a kiedy ów rodzina chce go przy tej okazji odwieźć na lotnisko, nie podziela ich entuzjazmu i obiecuje dzwonić – życiowe prawidło mówi, że nic, tylko takiego dziada pognać. Bohaterka ma więc powody, by oczekiwać lub szukać zmian tam, gdzie czuje się niespełniona. I kiedy pojawia się taka okazja pod postacią eks-miłości z młodości, która w niczym nie przypomina obecnego męża-egocentryka, zaczynają się prawdziwe schody, bo jak wiemy, życie nie jest czarno-białe i nie jest usłane różami, a scenarzystka i reżyser nie robią nic, by dodać do historii odrobiny wiarygodności, a samej bohaterce, sprawczości i decyzyjności.
Twórcy Dziś śpisz ze mną, tak mocno przejęli się dramatycznym losem swojej bohaterki (prowadzonego w myśl tropu kulturowego the one that got away, czyli odwiecznego „co by było, gdyby?”), że uznali za najlepszy pomysł ukazania jej nie mniej, nie więcej, jako typowej męczennicy, która musi cierpieć, bo innego wyjścia nie ma i szukając szczęścia w ramionach innego mężczyzny, sprowadzi nieszczęście na całą swoją rodzinę. I choć jest w tym pewna życiowa prawda lub jej jedynie domniemywanie, to nie sposób nie zauważyć, że scenariusz nie przynosi nam odpowiedzi na pytania, które sam sukcesywnie rodzi. Co więcej, im dłużej trwa seans, tym większa wytwarza się frustracja, bo historia nam niczego nie dostarcza; męką jest oglądanie Romy Gąsiorowskiej w roli Niny, bo aktorka każdą emocję – zdziwienie, radość, żal, smutek – odgrywa praktycznie tak samo, bez większego zaangażowania, tak jakby ktoś ją zmusił do pracy na planie lub, jakby najzwyczajniej w świecie, nie miała serca do postaci, którą odgrywa. Za cały ogień w ich relacji odpowiada Maciej Musiał, który choć niektóre kwestie wypowiada zbyt wzniośle, bądź naiwnie („ciało nie określa”), to potrafi stworzyć chemię i klimat, a w ogólnym rozrachunku ogląda się go przyjemnie i angażująco.
Nie sposób nie zarzucić twórcom błahego i powierzchownego poruszania się po tematach, których nie potrafią lub które boją się zgłębić. Pominę rozczarowujący emocjonalnie i scenariuszowo finał, który wpisuje się w los matki-polki-cierpiącej, udając, że jednak pozostawia jakiś wybór, by skupić się na wątku, który przewija się przez cały film – wątku cielesności i różnicy wieku. Było tu pole do popisu, pole do pochylenia się nad społecznym ostracyzmem i oczekiwaniami w tej kwestii, jednak wszystko zostało zaledwie liźnięte i porzucone w popłochu. Problem różnicy wieku wybrzmiewa tylko co jakiś czas, będąc argumentem przeciw relacji Niny i Janka (on młody, ona starsza, on bez rodziny, ona z mężem i dziećmi, on niedojrzały, ona już tak) i właściwie nic więcej. Żadnych wątków, co ta różnica wniosła kiedyś do ich związku i co wnosi teraz, żadnych sugestii, pomysłów na różnice pokoleniowe, jedynie tandetne flashbacki z czasów, kiedy poznali się po raz pierwszy, lata temu. Jeśli zaś chodzi o ciało – jego postrzeganie i funkcjonowanie to temat przewodni nowego projektu w redakcji Niny, nad którym pracuje para kochanków. Przez cały film raczą nas okrutnymi banałami, jakby byli odklejeni od rzeczywistości. Bardzo naturalnym i dobrym pomysłem, byłoby poruszenie tematu cielesności w kontekście ciał bohaterów – młodego i muskularnego Janka, który ma czas, żeby je rzeźbić i starszej od niego, dojrzałej Niny, która ma za sobą dwa porody i nie ma czasu na nic. Jedynym ruchem w tym kierunku była szybka wymiana zdań przez bohaterów przed pierwszym od lat zbliżeniem, kiedy ona uprzedziła go, że ma rozstępy, bo urodziła dwójkę dzieci, co on skwitował (po raz tysięczny), że przecież „ciało nie określa”. Kurtyna, możecie się państwo rozejść – to wszystko, co otrzymujemy.
Dziś śpisz ze mną, jest złe na wielu poziomach, bo jest niedopracowane i pospieszne, naiwne i płytkie, na dłuższą metę męczące. To film, który przy mądrzejszym scenariuszu i wykonaniu, mógłby być zdecydowanie lepszy, jednak przypomniał, że polscy reżyserzy czy scenarzyści dalej nie wiedzą, jak można ująć i zaangażować widza oraz jak filmową fabułę przedstawić, by była bliska sercu i doświadczeniom widowni, a nie swoim naiwnym wyobrażeniom.
Ocena Kasi: 3/10
autor: Katarzyna Borucka
O autorce: Kasia to wielka miłośniczka kina i zwierząt. W Opolu ukończyła Kulturoznawstwo na specjalności filmoznawczo-teatrologicznej oraz Filmoznawstwo i Wiedzę o Nowych Mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. W czasie studiów aktywnie uczestniczyła kulturalnym życiu Opola i Krakowa, m.in. pracując w Teatrze im. Jana Kochanowskiego, pisząc dla festiwalu Etiuda&Anima czy zajmując się obsługą kina w czasie Kraków Film Festival. Uwielbia amerykańskie kino, szczególnie kino klasyczne oraz kino nowej przygody.
Najnowsze artykuły
- Opolscy policjanci w Auschwitz: Seminarium o prawach człowieka i przeciwdziałaniu dyskryminacji
- Opolska policjantka zdobywa złoty i srebrny medal w biegach przełajowych!
- Policja ratuje "złotego ptaka" z rąk 68-letniego kłusownika
- Brutalny atak w Opolu: dwaj mężczyźni zatrzymani za usiłowanie zabójstwa
- Harcerze na służbie w Szkocji