Ekranowe hity i kity. „Moonfall”
Moonfall pojawił się na wielkim ekranie, albo raczej Moonfail, jak chętnie nazwałaby go nasza filmoznawczyni. A dlaczego? Odpowiedź znajdziecie w najnowszej recenzji.
Kolejny koniec świata
Moonfall (2022)
reż.: Roland Emmerich
scen.: Roland Emmerich, Harald Kloser, Spenser Cohen
wyst.: Halle Berry, Patrick Wilson, John Bradley, Michael Peña, Charlie Plummer
2011 rok. Brian Harper (Patrick Wilson) jest w trakcie kosmicznej misji, kiedy nagle on i jego partnerzy zostają zaatakowani przez dziwny, nieznany organizm – czarny, wielki, mechaniczny rój, który niszczy niemal cały ich statek. Gdy zamiast trzech astronautów, na Ziemię wraca już tylko dwóch, ani NASA, ani opinia publiczna nie wierzy w wersje wydarzeń przedstawioną przez Harpera – że zaatakowała ich nieznana, obca siła i że nie mieli żadnych szans. Życie mężczyzny rozpada się na kawałeczki – ośmieszony i zdegradowany, traci dom, pracę, rodzinę, a Jo Fowler (Halle Berry), z którą pracował przez lata, nie okazuje mu wystarczająco dużo wsparcia na oficjalnych przesłuchaniach. Mija 10 lat od tajemniczego wypadku, kiedy zagorzały fanatyk teorii spiskowych i życiowy nieudacznik, KC Houseman (John Bradley), który wierzy, że Księżyc nie jest planetą a mega-konstruktem, (wytworem obcych cywilizacji), odkrywa przypadkiem, że czeka nas rychła zagłada. Orbita Księżyca, która zbliża się do Ziemi, w niecałe trzy tygodnie w nią uderzy i tym samym zmiecie nas wszystkich z powierzchni. Według KC jedyną osobą, która mu może uwierzyć i pomóc w uratowaniu świata jest właśnie Brian Harper. Były astronauta nie myśli jednak na poważnie o tym wszystkim, dopóki nie zostaje wezwany do placówki NASA, gdzie czeka już na niego Fowler z misją do wykonania.
Master of disaster, reżyser Roland Emmerich uwielbia niszczyć Ziemię lub zagrażać jej bezpieczeństwu i udowodnił to nie raz – robi to z wielkim rozmachem właściwie od dekad. W jego filmografii znajdziecie takie tytuły jak pamiętny Dzień Niepodległości (1996), Pojutrze (2004) czy 2012 (2009), które nie pozostawiają cienia wątpliwości, że Niemiec potrafi tworzyć kino katastroficzne na naprawdę dobrym, rozrywkowym poziomie. Najnowszy Moonfall, obiecywał wiele już na etapie plakatów i zapowiedzi, a lista płac włącznie z nazwiskiem Emmericha, miała być przepisem na największy film roku. Niestety, jestem pewna, że to zdecydowanie najgorszy film w 2022, choć mamy dopiero luty.
Moonfall to huczny festiwal żenady i ogłupienia, wysokobudżetowy gniot bez ambicji, kino tanich wybuchów i tanich emocji. Wygląda tak, jakby Emmerich robił go na mocnych lekach, które dopiero po czasie zaczęły działać, bo wraz z rozwojem akcji, im dalej w fabułę, tym jest gorzej. O ile można uwierzyć w istnienie kosmicznych organizmów, które nie są nam przychylne (wszak poruszamy się w gatunku sci-fi), o tyle pomysł, że największym zagrożeniem dla Ziemi jest (dosłownie) spadający na nią Księżyc, zakrawa po prostu o kpinę. Ze wszystkich możliwych do urzeczywistnienia i miliona możliwych do wymyślenia katastrof, to właśnie spadający na naszą planetę Księżyc, jest tą najgroźniejszą? Scenarzyści nie mają już w zanadrzu żadnych ekologicznych dramatów i złowrogich kosmitów, że jedyną zagładą ludzkości, na jaką potrafili wpaść, jest coś tak beznadziejnie i bezdennie głupiego? Koncept może wydaje się pionierski, ale w rzeczywistości stoi na fundamentach absurdu i niedorzeczności. Na domiar złego, naszym informatorem jest stereotypowy nerd – gruby, niski okularnik, zwolennik teorii spiskowych, który nie osiągnął w życiu nic znaczącego, a w filmie traktowany jest schematycznie, jako comic-relief. Ile razy widzieliście taką postać w kinie? Pewnie tyle samo razy, co pseudonaukowy bełkot, którymi raczą nas bohaterowie.
Wiele wskazuje też na to, że Patrick Wilson i Halle Berry pojawili się w filmie tylko po to, by odebrać pokaźny czek za rolę – marna szansa, że przyciągnęło ich coś innego niż pieniądze. Scenariusz, na którym przyszło im pracować, nie broni się niczym – albo wchodzi w zbyt poważne tony i dłużyzny bez ekscytujących momentów, albo przekracza granice głupoty i abstrakcji, przez co nie można traktować go poważnie. Ratunek dla świata – jak można się domyślać – przychodzi tylko ze Stanów Zjednoczonych, bo tylko Amerykanie mogą nas uratować. Efekty specjalne, które powinny być rdzeniem Moonfall, są mało efektowne, w wielu scenach wyglądają wręcz na przestarzałe i tandetne. Napisane na potrzeby filmu postaci są płaskie, nijakie i bez wyrazu, mają zerowy poziom oddziaływania na widza i nie wzbudzają żadnych emocji do tego stopnia, że gdy w pewnym momencie ginie jedna z nich, nie obchodzi to nikogo.
Moonfall po premierze powinien oficjalnie zmienić tytuł na Moonfail i tym samym otwarcie powiedzieć widzom, czym dokładnie jest – filmową porażką faceta po 60. któremu się wydawało, że może dalej wciskać nam ten sam efekciarski kit.
Ocena Kasi: 2/10
autor: Katarzyna Borucka
O autorce: Kasia to wielka miłośniczka kina i zwierząt. W Opolu ukończyła Kulturoznawstwo na specjalności filmoznawczo-teatrologicznej oraz Filmoznawstwo i Wiedzę o Nowych Mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. W czasie studiów aktywnie uczestniczyła kulturalnym życiu Opola i Krakowa, m.in. pracując w Teatrze im. Jana Kochanowskiego, pisząc dla festiwalu Etiuda&Anima czy zajmując się obsługą kina w czasie Kraków Film Festival. Uwielbia amerykańskie kino, szczególnie kino klasyczne oraz kino nowej przygody.
Najnowsze artykuły
- Opolscy policjanci w Auschwitz: Seminarium o prawach człowieka i przeciwdziałaniu dyskryminacji
- Opolska policjantka zdobywa złoty i srebrny medal w biegach przełajowych!
- Policja ratuje "złotego ptaka" z rąk 68-letniego kłusownika
- Brutalny atak w Opolu: dwaj mężczyźni zatrzymani za usiłowanie zabójstwa
- Harcerze na służbie w Szkocji