piątek, 22 listopada 2024

Ciężar istnienia. „Wieloryb” (2023)

Czy warto wybrać się na seans Wieloryba? O mocnych i słabych stronach pisze Kasia w najnowszej recenzji.

Wieloryb (2023)
reż.: Darren Aronofsky
scen.: Samuel D, Hunter
wyst.: Brendan Fraser, Hong Chau, Sadie Sink, Ty Simpkins, Samantha Morton

Charliego (rewelacyjny Brendan Fraser) – chorobliwie otyłego nauczyciela angielskiego, który od lat wiedzie samotne życie, ograniczone do przysłowiowych czterech ścian swojego niezbyt dużego mieszkania – poznajemy, co tajemnicą nie jest, w ostatnim tygodniu jego egzystencji. Nie da się ukryć, że na pogarszający się stan zdrowia mężczyzny złożyło się wiele czynników; ciężarem jest nie tylko jego monstrualne ciało, które każdego dnia z ogromnym trudem wprawia w ruch, ale przede wszystkim niezliczona seria przeżyć i traum, których doświadczył i od których nie może uciec.

Zajmująca się nim codziennie pielęgniarka i przyjaciółka Liz (świetna Hong Chau) ze smutkiem, dzień po dniu, obserwuje jak Charlie – choć przecież z postury ogromny – niknie i gaśnie w oczach. Mężczyzna głęboko wierzy, że chwile, które mu pozostały, najlepiej spożytkuje, odnawiając kontakt ze zbuntowaną, nastoletnią i wrogo nastawioną do świata córką Ellie (Sadie Sink), którą porzucił, gdy miała 8 lat, zostawiając tym samym ją i jej matkę dla innego mężczyzny. Dramaty w życiu Charliego piętrzą się jeden po drugim, a czas płynie nieubłaganie – czy kres jego życia, choć na moment będzie inny, niż wszystko, czego do tej pory doświadczył?

Darren Aronofsky powraca na reżyserski stołek swoim najnowszym, głośnym Wielorybem i muszę przyznać, że wychodzi mu to dosyć topornie, by nie powiedzieć, że amatorsko i nieudolnie. Historią otyłego i samotnego mężczyzny pragnie zwrócić nasze oczy na szereg systemowych i czysto ludzkich problemów oraz zaniechań, jednak jest tak mocno zapatrzony w siebie i swoją wizję, że nie dostrzega prostych prawd. Brakuje mu pokory i dystansu; zachłyśnięty biblijnymi cytatami, rzuca się w symbolizm, który pojmuje na najniższych jego poziomach, ociera się o kicz i tandetę, wierząc, że zbliża nas do odkrycia sacrum w samym sercu profanum, kiedy tak naprawdę, przybliża nas do własnego, nieutulonego ego. Esej na podstawie Moby’ego Dicka, który Charlie tak mocno ceni i którego czytanie przynosi mu ukojenie, traci na znaczeniu z każdym jego powtórzeniem, więc kiedy dochodzimy do nieuchronnego, okrutnie spłyconego finału, słowa, którymi każdego dnia żył mężczyzna, przestają mieć jakąkolwiek wartość.

Przy pomocy scenariusza – opartego na sztuce z 2012 roku, autorstwa Samuela D. Huntera – bohater zostaje odarty z wszelkich niuansów i skazany jest raz na upokorzenie (scena otwierająca), raz na infantylność (finał) oraz bytowanie w pseudoartystycznej rzeczywistości, jak mniemam, dla wyższych celów, w które twórcy głęboko wierzą. Wieloryb Aronofsky’ego nie jest w stanie w żaden sposób oderwać się od scenicznego pierwowzoru i cierpi przez to na wiele wad, które wynikają bezpośrednio z teatralnego zaplecza – jest przesadnie dramatyczny, mało dynamiczny, zamknięty w ciasnych kadrach, fizycznie ograniczający i sztywny. Aktorzy niemal w każdej scenie przemieszczają się po pomieszczeniach niczym na deskach teatru; w zamkniętej i w wąskiej przestrzeni brakuje im wiarygodności, uczestniczą w powtarzających się, schematycznych sekwencjach. To wszystko sprawia, że melodramatyczny ton filmu, skumulowany w czterech ścianach, nie otrzymuje szansy na wydostanie się i dotarcie do widzów jak należy – zwyczajnie grzęźnie między scenami, oszukując nas, że tak właśnie miało być.

Film Aronofsky’ego jest również chybiony (po części) pod względem aktorskim – Sadie Sink jako zbuntowana nastolatka jest nieludzko nieznośna i męcząca; to na jej relacji z ojcem oparta jest lwia część historii i wydaje się, że odpowiedzialność, jaka się z tym wiąże, przerosła młodą aktorkę, która zapomniała, że mniej znaczy więcej. Postać, którą odgrywa w filmie widzieliśmy już w jej wykonaniu w serialu Stranger Things – tam wszystko, co ukazała, wspaniale zagrało, tu zaś stało się gehenną. Podobnie rzecz ma się z młodym kaznodzieją, który nawiedza regularnie Charliego – Ty Simpkins jest tu nijaki i nie wnosi niczego, co poprawiłoby odbiór Wieloryba. Na szczęście nie jemu przyszło odegrać główną rolę – to zadanie otrzymał zapomniany przez Hollywood Brendan Fraser, który, tak naprawdę, dokonał niemożliwego.

Wieloryb - Zwiastun PL (Official Trailer)

Fraser jest sercem, siłą napędową i sednem Wieloryba, przez co w pełni zasługuje na falę nagród, pochwał i gratulacji, jaka na niego spłynęła wraz z pierwszymi recenzjami filmu. To on dźwiga i niesie dalej historię Charliego z niesamowitą empatią czy wręcz życzliwością, której bohater potrzebował od samego początku; to on sprawia, że chorobliwe otyły mężczyzna, choć niepozbawiony wad i smutnych, wieloletnich naleciałości, kradnie serca widzów i zmusza ich do otarcia łez czy zmierzenia się ze sobą.

Gra Frasera opiera się nie tylko na odnalezieniu w przytłaczającym fizycznie ciele, ale przede wszystkim na walce mężczyzny z przytłaczającą i niesprawiedliwą rzeczywistością. Aktor z nieopisaną precyzją oddał zmagania i przeszkody, z jakimi na co dzień mierzą się ludzie otyli i wiarygodnie poddał pod wątpliwość przekonanie, że dodatkowe kilogramy to wyłącznie ich wina. Chociaż Aronofsky usilnie i namolnie stara się wejść w ramy kina haptycznego (m.in. scena obżarstwa) i wskazać nam bezpośrednio palcem, co poszło nie tak w życiu Charliego, to Fraser swoją subtelną, drobiazgową i wnikliwą grą aktorską nie dość, że wznosi się na wyżyny swoich umiejętności, pokazując nam klarownie mechanizmy rządzące codziennością swojego bohatera, to robi to o niebo lepiej niż doświadczony i zadufany w sobie reżyser. Jest to jeden z najlepszych występów roku, najlepszy w karierze aktora i jest to występ, który ratuje Wieloryba od przeciętności i opadnięcia na samo dno. Podobnie z rewelacyjną Hong Chau, która partneruje Fraserowi tak dobrze, że nie ustępuje mu praktycznie w niczym – tworzą niezwykle udany, ekranowy duet, na który dobrze się patrzy i którego dobrze się słucha.

To wszystko, czego dostarcza seans Wieloryba, nie jest w żaden sposób zasługą Darrena Aronofsky’ego, ponieważ jego film ugina się pod reżyserskimi kompleksami i ledwo trzyma na mizernie napisanym scenariuszu. Wszystkie zasługi i pochwały należą do Brandona Frasera, ponieważ – kiedy powoli opadnie otoczka kontrowersji i szum wokół filmu – to okaże się, że to właśnie on jest i będzie jego największą wartością.

Ocena Kasi: 6/10

autor: Katarzyna Borucka

O autorce: Kasia to wielka miłośniczka kina i zwierząt. W Opolu ukończyła Kulturoznawstwo na specjalności filmoznawczo-teatrologicznej oraz Filmoznawstwo i Wiedzę o Nowych Mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. W czasie studiów aktywnie uczestniczyła kulturalnym życiu Opola i Krakowa, m.in. pracując w Teatrze im. Jana Kochanowskiego, pisząc dla festiwalu Etiuda&Anima czy zajmując się obsługą kina w czasie Kraków Film Festival. Uwielbia amerykańskie kino, szczególnie kino klasyczne oraz kino nowej przygody.

Facebook